Przyjęcie przez Andrzeja Dudę tzw. ślubowania od Krystyny Pawłowicz i Stanisława Piotrowicza jest co najwyżej kolejnym potwierdzeniem, że instytucja nosząca niegdyś miano Trybunału Konstytucyjnego została – jak to się mówi w biznesie – wrogo przejęta przez partię rządzącą. W efekcie stała się farsą.
Nie chodzi nawet o zgłaszane przez niektórych prawników wątpliwości formalne co do tych kandydatur (kwestia wieku). Ani też o kwalifikacje moralne tych państwa do pełnienia roli sędziów – w przypadku Krystyny Pawłowicz bazarowy język, a w przypadku Stanisława Piotrowicza – pezetpeerowską i prokuratorską przeszłość.
Tę ostatnią kwestię najtrafniej skomentował człowiek, który na własnych plecach wielekroć musiał znosić represje ze strony ówczesnych funkcjonariuszy aparatu ścigania, w tym prokuratorów. Władysław Frasyniuk w rozmowie z OKO.press tłumaczył: „W tamtym czasie odwagą było, jak sędziowie dali mi dwa lata mniej niż góra kazała, i ja to potrafię docenić”. Jak zauważył lider podziemnej „Solidarności”, w przypadku Piotrowicza chodzi o coś innego: „Nie mam do niego pretensji, że był członkiem PZPR, nie mam pretensji, że w jakimś procesie podpisywał akt oskarżenia. Mam pretensje, że nie skorzystał z tej szansy, którą mu dali robotnicy z »Solidarności«. Demokracja daje drugie życie i z tego drugiego życia możemy go rozliczać. Okazało się, że Piotrowicz pozostał taką samą szmatą pezetpeerowską, jaką był, tylko dzisiaj jest szmatą pisowską. Uważam, że trzeba takim językiem mówić”.
Czyta też: