Przyjęcie przez Andrzeja Dudę tzw. ślubowania od Krystyny Pawłowicz i Stanisława Piotrowicza jest co najwyżej kolejnym potwierdzeniem, że instytucja nosząca niegdyś miano Trybunału Konstytucyjnego została – jak to się mówi w biznesie – wrogo przejęta przez partię rządzącą. W efekcie stała się farsą.
Nie chodzi nawet o zgłaszane przez niektórych prawników wątpliwości formalne co do tych kandydatur (kwestia wieku). Ani też o kwalifikacje moralne tych państwa do pełnienia roli sędziów – w przypadku Krystyny Pawłowicz bazarowy język, a w przypadku Stanisława Piotrowicza – pezetpeerowską i prokuratorską przeszłość.
Tę ostatnią kwestię najtrafniej skomentował człowiek, który na własnych plecach wielekroć musiał znosić represje ze strony ówczesnych funkcjonariuszy aparatu ścigania, w tym prokuratorów. Władysław Frasyniuk w rozmowie z OKO.press tłumaczył: „W tamtym czasie odwagą było, jak sędziowie dali mi dwa lata mniej niż góra kazała, i ja to potrafię docenić”. Jak zauważył lider podziemnej „Solidarności”, w przypadku Piotrowicza chodzi o coś innego: „Nie mam do niego pretensji, że był członkiem PZPR, nie mam pretensji, że w jakimś procesie podpisywał akt oskarżenia. Mam pretensje, że nie skorzystał z tej szansy, którą mu dali robotnicy z »Solidarności«. Demokracja daje drugie życie i z tego drugiego życia możemy go rozliczać. Okazało się, że Piotrowicz pozostał taką samą szmatą pezetpeerowską, jaką był, tylko dzisiaj jest szmatą pisowską. Uważam, że trzeba takim językiem mówić”.
Czyta też: Trybunału Konstytucyjnego nikt nie traktuje poważnie
Odpowiedzialni za zniszczenie Trybunału
Otóż kluczowe jest to, że zarówno Pawłowicz, jak i Piotrowicz całkiem niedawno czynnie uczestniczyli w łamaniu konstytucji i niszczeniu rzeczywistego Trybunału Konstytucyjnego. Podobnie jak przykładał do tego rękę Andrzej Duda – chociażby w grudniu 2015 r., kiedy odmówił przyjęcia ślubowania trzech sędziów wybranych prawidłowo przez Sejm poprzedniej kadencji. Równocześnie zaś nocną porą przyjmował przysięgę od osób, które posłowie PiS z nowego składu parlamentu z naruszeniem procedur nominowali do przejęcia TK. Zlekceważył wówczas m.in. jednoznaczny zapis ustawy zasadniczej, że odebranie ślubowania od nowo wybranego przez sejm Sędziego jest obowiązkiem prezydenta, a nie jego prawem.
Teraz lokator Pałacu Namiestnikowskiego najwidoczniej znowu zmienił zdanie. Kiedy bowiem dziennikarze przypominają sugestie Dudy, czy raczej groźby, by ludzie z pezetpeerowską przeszłością „odeszli raz na zawsze” z wymiaru sprawiedliwości, jego urzędnicy rozkładają ręce. Przekonują (minister Andrzej Dera), że głowa państwa nie ma przecież żadnego wpływu na wybór sędziów TK. W domyśle zatem za ulokowanie Piotrowicza w gmachu na al. Szucha odpowiada Sejm. Tym samym Duda – jak to ma w naturze – próbuje uniknąć odpowiedzialności za swoje decyzje.
To już nie Trybunał, ale „Trybunał”
Na tym tle tym dobitniej wybrzmiewa list, jaki na zakończenie pracy w Trybunale (a datuje się ona od 2010 r.) wydali profesorowie Piotr Tuleja i Marek Zubik. Napisali: „Zaczynaliśmy obowiązki sędziowskie w Trybunale Konstytucyjnym, którego działalność cieszyła się powszechnym uznaniem. (...) Niestety koniec naszej kadencji przypada na czas, w którym ponadtrzydziestoletni dorobek Trybunału w dużej mierze został zaprzepaszczony”. Obaj sędziowie stwierdzają wprost, że obecnie ciało to „nie jest w stanie efektywnie stać na straży demokratycznego państwa prawa”.
Powtórzę jedno. Od dawna dziwi, że wciąż znajdują się tacy, którzy instytucję funkcjonującą pod przewodem p. Julii Przyłębskiej i jej potencjalnych kolejnych funkcjonariuszy nazywają „Trybunałem Konstytucyjnym”. Jedna z najstarszych prawniczych paremii mówi przecież: „Notoria nin egent probationem”, czyli fakty oczywiste nie wymagają dowodu. A era Pawłowicz i Piotrowicza jest tylko kolejnym faktem oczywistym.
Czytaj także: Przyłębska nie sprawozda o manipulacjach