Osoby czytające wydania polityki

Wiarygodność w czasach niepewności

Wypróbuj za 11,90 zł!

Subskrybuj
Kraj

PO się skurczyła. To problem w kampanii prezydenckiej

Kandydaci na szefa PO: Borys Budka, Bartłomiej Sienkiewicz, Joanna Mucha, Tomasz Siemoniak i Bogdan Zdrojewski Kandydaci na szefa PO: Borys Budka, Bartłomiej Sienkiewicz, Joanna Mucha, Tomasz Siemoniak i Bogdan Zdrojewski Jakub Porzycki / Agencja Gazeta
W dzisiejszych wyborach szefa partii uprawnionych do głosowania jest 10 tys. działaczy – to cztery razy mniej niż w 2013 r., gdy kandydatami byli Donald Tusk i Jarosław Gowin.

Działacze Platformy wybiorą dziś swojego przewodniczącego. Głosowanie jest powszechne – oddać głos może każdy, kto nie zalega z opłacaniem partyjnych składek. Dlatego wybory stały się okazją do dokładnego przeglądu struktur – a ich stan okazał się dosyć opłakany.

Czytaj też: Budka chce przejąć PO już w pierwszej turze

Było 40 tys. działaczy, jest cztery razy mniej

Prawo głosu ma blisko 10 tys. działaczy. To cztery razy mniej niż w 2013 r., gdy na szefa PO startowali Donald Tusk i Jarosław Gowin. Wtedy uprawnionych było ponad 40 tys. osób (kryterium takie same – płacenie składek), a udział w trwającym około miesiąca głosowaniu internetowym i korespondencyjnym wzięła połowa z nich.

Ale masowe odejścia to nie tylko efekt ostatnich lat. Już w 2016 r., gdy w wyborach na przewodniczącego startował Grzegorz Schetyna, prawo głosu miało 17 tys. działaczy.

Utrata członków to przede wszystkim skutek pozostawania od 2015 r. w opozycji i przegranej w siedmiu sejmikach w 2018 r. Nie bez znaczenia były też wieloletnie walki frakcyjne (prym wiedli poplecznicy Tuska i Schetyny), które prowadziły do „wycinania” niektórych polityków.

Ale nie tłumaczy to skali upadku. PiS długo był w opozycji, a w 2013 r. miał 24 tys. aktywnych działaczy. Nie mówiąc o innych ugrupowaniach: SLD ma 23 tys., a PSL – według deklaracji rzecznika ludowców Miłosza Motyki – 100 tys. „zweryfikowanych członków” (w Stronnictwie nie wszyscy jednak płacą składki). Wygląda więc na to, że największa partia opozycyjna jest jedną z mniejszych, jeśli chodzi o liczbę członków.

Czytaj też: Młotkowanie Schetyny

Lepiej w miastach, fatalnie w mniejszych ośrodkach

Rozkład liczebności jest rzecz jasna nierównomierny. Są struktury, które radzą sobie lepiej, i te, w których jest bardzo źle. Przoduje Warszawa z tysiącem działaczy, nieźle jest w Łodzi i Poznaniu. W ogóle w miastach PO radzi sobie nie najgorzej. Są jednak całe regiony (np. Podlasie), gdzie liczba aktywnych działaczy nie przekracza 300. Połowa mieszka w Białymstoku, zatem w całej reszcie regionu działa garstka ludzi. A – przypomnijmy – podlaskimi strukturami zarządza sekretarz generalny całej Platformy Robert Tyszkiewicz.

Wątłe struktury będą dla PO kłopotem nie tylko wizerunkowym – w sobotnim głosowaniu weźmie udział być może połowa uprawnionych, co w mediach wypadnie słabo. Ale to duży problem zwłaszcza w kontekście zbliżającej się kampanii prezydenckiej.

Czytaj też: Co teraz będzie robił Tusk

Kłopot w kampanii prezydenckiej

Andrzeja Dudę wspierać będzie blisko 40-tys. armia działaczy PiS. W tym kontekście czterokrotnie mniejsza grupa platformersów działających na rzecz Małgorzaty Kidawy-Błońskiej może nie dźwignąć wyzwania. Chodzi o organizowanie spotkań, wieszanie setek billboardów, nakłanianie mieszkańców do głosu i zwyczajne „robienie tłumu” tam, gdzie pojawia się kandydat lub kandydatka.

Przy tym szczególnie ważne będzie dla Platformy przyciągnięcie elektoratu z mniejszych miejscowości, który zwykle niechętnie popiera PO. Może to się okazać niewykonalne, jeśli partia nie ma ludzi na tych terenach.

Czytaj też: Wybory prezydenckie, kto da radę?

Nowy przewodniczący przejmie zatem partię słabą też liczebnie. Żeby stawić wyzwanie Dudzie, działacze PO będą musieli wykazać się ponadprzeciętną aktywnością.

Więcej na ten temat
Reklama
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną