Ruch Bartosza Arłukowicza zwiększa prawdopodobieństwo zakończenia wyborów w Platformie w pierwszej turze, zaplanowanej na sobotę 25 stycznia. Jeśli nikt nie uzyska 50 proc., dogrywka ma się odbyć 8 lutego.
Czytaj też: Młotkowanie Schetyny
Budka zgromadził spore poparcie
Kampania weszła w końcową fazę. W ostatnim tygodniu przed głosowaniem czeka nas debata kandydatów, spotkania ze strukturami, a być może rezygnacja jeszcze któregoś ze startujących. Wynik nie będzie raczej niespodzianką – wygra zapewne Budka. A najważniejszym celem jego sztabowców jest teraz zwycięstwo już w pierwszej turze.
Szef klubu parlamentarnego KO zgromadził spore poparcie w strukturach – zagłosują za nim szefowie dziewięciu regionów i większość ich struktur, m.in. łódzkiego, śląskiego, świętokrzyskiego, zachodnio-pomorskiego. Ale ma też spore poparcie w regionach, których szefowie popierają jego głównego rywala Tomasza Siemoniaka. Na przykład na Pomorzu większość działaczy chce głosować na Budkę, choć Sławomir Neumann wspiera Siemoniaka. Na Podlasiu, gdzie szefem jest Robert Tyszkiewicz, bliski człowiek Grzegorza Schetyny, również blisko połowa struktur zagłosuje pewnie za Budką. Wspiera go też większość posłów i senatorów.
Czytaj też: Co teraz będzie robił Tusk
Ile zwojuje Siemoniak
Ale i Siemoniak nie odpuszcza. Polityk popierany przez Schetynę ma poparcie szefów siedmiu województw. Udało mu się przejąć do drużyny klika osób, które wcześniej były niechętne Schetynie – w tym Arkadiusza Myrchę z kujawsko-pomorskiego czy Krzysztofa Żuka, który zarządza lubelskimi strukturami partii. Ma swoje bastiony na Śląsku – popierają go posłanki Marta Golbik i Ewa Kołodziej. Te zasoby raczej nie starczą na wygraną, ale zapewnią byłemu wicepremierowi poparcie ok. 20–30 proc. działaczy.
Arłukowicz był trzeci, jeśli chodzi o potencjalne poparcie w strukturach. Wprawdzie miał za sobą niewielu polityków z pierwszego szeregu (jego zwolennikiem jest m.in. były szef struktur PO Stanisław Gawłowski), ale główny atut europosła to popularność wśród szeregowych działaczy. Doceniają energię i styl działania – bezpośredniość i łatwość w kontakcie z ludźmi, co w Platformie jest cechą rzadką.
Czytaj też: Schetyna nie kandyduje, popiera Siemoniaka
Mucha, Zdrojewski i Sienkiewicz bez szans
Pozostali nie mogą raczej liczyć na dobre wyniki. Joanna Mucha – jedyna kobieta w wyścigu – prowadzi aktywną kampanię i przedstawia własny pomysł na reformę partii. Zabiega jednak o ten sam elektorat co popularniejszy Budka. Ponadto w PO panuje przekonanie, że i ona wycofa się przed głosowaniem. Jej kandydatura nie jest więc traktowana do końca poważnie.
Bogdan Zdrojewski, który do wyborów zgłosił się jako pierwszy, jest z kolei partyjnym singlem. Od początku było wiadomo, że poparcie ma słabe. Stanęła za nim frakcja konserwatystów z Ireneuszem Rasiem i Czesławem Mroczkiem. Teraz część jego zwolenników ma nadzieję, że senator się wycofa, bo słaby wynik osłabi jego pozycję w Platformie.
Ostatnim kandydatem jest Bartłomiej Sienkiewicz. Do PO wstąpił trzy miesiące temu i ma nikłe poparcie w strukturach. Ostatnio zaczął spotykać się ze strukturami, ale żaden z szerzej znanych polityków go nie poparł. Dlaczego kandyduje? Na to pytanie moi rozmówcy nie potrafią odpowiedzieć.
Według wielu działaczy PO całkiem prawdopodobny jest zresztą taki scenariusz: 25 stycznia do rywalizacji staną jedynie Budka z Siemoniakiem, a reszta się wycofa.
Czytaj też: Platforma się wybiera
Trudny moment dla Platformy
Wybory w PO odbywają się w kiepskim momencie, bo blokują start nieformalnej kampanii Kidawy-Błońskiej. Wprawdzie kandydatka układa powoli sztab, zleca badania, przechodzi szkolenia, ale w centrum uwagi pozostaje partyjna rywalizacja Budki i Siemoniaka.
Wewnętrzna kampania jest niekorzystna też z innego względu – partia w trudnym momencie będzie musiała pokazać światu, jak słabe ma struktury. Trwa ich weryfikacja, ale – jak wskazują nasi rozmówcy z kilku regionów – niewiele pozostało z czasów dawnej świetności.
W ostatnich wyborach przewodniczącego PO, w których brał udział Donald Tusk, uprawnionych do głosowania (czyli działaczy opłacających składki) było 40 tys. Teraz będzie ich ok. 10 tys. Na Dolnym Śląsku siedem lat temu aktywnych członków było prawie 3 tys., zostało kilkaset. Problemem będzie też frekwencja, bo głosowanie jest osobiste, w lokalach zorganizowanych przez partyjne struktury, i odbędzie się w momencie, gdy ponad połowa regionów ma ferie zimowe.
Wybory w pewien sposób aktywizują partię – kandydaci sporo jeżdżą po kraju i spotykają się z działaczami. Jednocześnie wszyscy przyznają, że kampania trwa już za długo i partia powinna ją mieć za sobą. Zwłaszcza że czeka ją zaraz znacznie poważniejszy i trudniejszy bój o prezydenturę, w który warto zaangażować się jak najwcześniej.
Czytaj też: Wybory prezydenckie, kto da radę?