Niedawno marszałek Senatu Tomasz Grodzki złożył wizytę w siedzibie KE w Brukseli i spotkał się z komisarz Věrą Jourową, a marszałek Sejmu Elżbieta Witek udała się z wizytą na Jasną Górę, gdzie siedzibę ma obraz Matki Boskiej Częstochowskiej. Decyzję Witek oceniam wyżej, ponieważ zgadzam się z nią, że rozmowa o sprawach Polski z Matką Boską Częstochowską przyniesie Polsce więcej korzyści niż rozmowa z przedstawicielami KE. Ci ostatni Polski nie rozumieją, a Matka Boska na krytykę polskich władz nigdy sobie nie pozwala.
Z opinią internautów, że utrzymując robocze kontakty z Matką Boską, Witek robi z Polski „kołtuńską, zabitą dechami pipidówę”, trudno się zgodzić. Zwłaszcza że o ile marszałek Grodzki nie osiągnął w Brukseli wiele, o tyle jej częstochowskie spotkanie okazało się wydarzeniem kluczowym dla Polski. Dla samej Elżbiety Witek zresztą również, bo odkąd została pisowskim marszałkiem, mało kto oprócz Matki Boskiej ma ochotę się z nią spotkać. „Przychodzimy tutaj do Matki Boskiej, aby prosić, żeby zechciała nam pomóc każdego dnia w podejmowaniu dobrych decyzji”, oświadczyła po spotkaniu Witek, przyznając, że „samemu człowiek nie dałby rady”. Jest to ocena trafna; wszyscy widzimy, jak każdego dnia Elżbieta Witek nie daje rady, bo stanowisko drugiej osoby w państwie ją przerasta. Pytanie tylko, czy Matka Boska potrafi dokonać takiego cudu, żeby Witek zaczęła dawać radę.
Witek oświadczyła, że pragnie Matce Boskiej oddać „wszystkie sprawy, żeby ona to wzięła na siebie”. Nie wiem, czy w tym momencie trochę się nie zagalopowała, bo uważam, że np. sprawa utajnionych list poparcia członków nowej KRS jest zbyt ważna, żeby powierzać ją opiece kogoś spoza PiS. Rozumiem, że Witek ma do Matki Boskiej zaufanie, ale jakie ma gwarancje, że Przenajświętsza Panienka zachowa się w tej sprawie zgodnie z zaleceniami prezesa Kaczyńskiego i że listy jakimś cudem nie zostaną upublicznione?