Ubiegłotygodniowa wizyta w Polsce prezydenta Francji Emmanuela Macrona stanowiła nie tylko próbę nowego otwarcia w stosunkach francusko-polskich, ale także propozycję powrotu Polski do rdzenia Unii Europejskiej. Tak należy interpretować zapowiedź reaktywowania Trójkąta Weimarskiego i to na najwyższym szczeblu.
Relacje pomiędzy Polską a Francją znacznie się pogorszyły po przejęciu władzy przez PiS w 2015 r. – na długo przed objęciem urzędu prezydenta Republiki Francuskiej przez Macrona (2017 r.). Najważniejszą przyczyną tego kryzysu był zwrot, który nastąpił w europejskiej polityce Polski. Nowe władze naszego kraju obsesyjnie pragnęły zerwania z polityką poprzedników. „Wstawanie z kolan” wymagało zdystansowania się od Niemiec i Francji. Minister spraw zagranicznych Witold Waszczykowski w swoim pierwszym exposé jako głównego partnera Polski w Unii Europejskiej wskazał Wielką Brytanię. Ideologicznym sojusznikiem Polski stały się zaś Węgry Viktora Orbána.
Pisowski rząd w sposób spektakularny zerwał kontrakt na francuskie caracale, a minister Antoni Macierewicz z mównicy sejmowej opowiadał głupstwa o rzekomym przekazaniu przez Francję za darmo okrętów wojennych Rosji – w czym pośredniczyć, jak pamiętamy, miał Egipt.
Wyglądało na to, że polskim władzom chodziło nie tylko o pogorszenie stosunków z Francją, ale wręcz o jej obrażenie. A może chodziło o wzięcie rewanżu za arogancką wypowiedź prezydenta Chiraca z 2003 r., w której skrytykował państwa kandydujące do UE za poparcie amerykańskich zamiarów inwazji na Irak? To wówczas padły słowa, że straciły one okazję, aby siedzieć cicho. Co zostało bardzo źle przyjęte w Polsce.
Jedno nie ulega wątpliwości: rząd PiS okazuje wyraźne lekceważenie instytucjom unijnym i z niechęcią traktuje tandem niemiecko-francuski.