Platforma Obywatelska rządziła rekordowe dwie pełne kadencje z rzędu, ale próżno szukać Małgorzaty Kidawy-Błońskiej w „Historii Politycznej Polski 1989–2015” Antoniego Dudka. Pojawia się raz, w nawiasie, przy okazji Radka Sikorskiego, po którym przejmowała funkcję marszałka/ini Sejmu. Nie ma jej też w żadnej z książek twórców PO. Nic w „Szczerze” Donalda Tuska. Nic w „Historii pokolenia” Grzegorza Schetyny. A obie są bardzo aktualne, bo wydane w ostatnim półroczu. Nic w starszej „Anatomii przypadku” Jana Rokity. Próżno szukać osoby Małgorzaty Kidawy-Błońskiej w „Kulisach Platformy” Janusza Palikota. W „Między nami liberałami” Pawła Piskorskiego więcej niż o Kidawie jest o jej mężu, który kręcił swego czasu spoty reklamowe Platformy.
Od Kidawy odpadają nawet internetowi trolle i hejterzy. Na jej temat nie da się nawet kłamać albo naciągać tak, żeby się ktoś nabrał. Nie pije, nie poluje, nie przekręca nazwisk sportowców, nie obraża się, nie banuje dziennikarzy na Twitterze, nie flirtuje z ruchadełkami leśnymi po nocach ani nie rzucają jej się na szyję młodzi chłopcy na wiecach. Nie da się jej powiązać z żadną aferą ani wzywać przed jakąś komisję. Jej najgłośniejsza wpadka, która rozeszła się po mediach prawicowych, wynikła stąd, że o głównym konkurencie Andrzeju Dudzie wypowiedziała się pozytywnie. „Popularny jest przede wszystkim dlatego, że jest swojakiem: robi takie same błędy, opowiada te same dowcipy co część Polaków. (...) Ludzie, zwłaszcza z małych miejscowości, nie czują przy nim kompleksów. Tańczy, je, bawi się jak chłopak z sąsiedztwa” – tak atakuje kandydatka PO. Podobna jest najnowsza wpadka, która przydarzyła się Kidawie na czacie internetowym tuż po spotkaniu z Emmanuelem Macronem w Warszawie.