Kiedy w ubiegłym tygodniu doszło do zdumiewającej konfrontacji Centralnego Biura Antykorupcyjnego z Najwyższą Izbą Kontroli, opinia publiczna ciągle jeszcze ekscytowała się środkowym palcem Joanny Lichockiej i dotacją dla TVP. Nic dziwnego, że część komentatorów zinterpretowała te zdarzenia jako próbę odwrócenia uwagi od niewygodnego dla władzy tematu. Choć przesilenie wydaje się zbyt poważne jak na banalną przykrywkę.
W publicystycznych analizach zaraz zresztą powróciło wspomnienie końcówki poprzednich rządów PiS. „Afera gruntowa” z lata 2007 r. doprowadziła do rozpadu ówczesnej koalicji i przyspieszonych wyborów, co skończyło się oddaniem władzy przez ekipę Kaczyńskiego. Skądinąd wiadomo, iż tamte wydarzenia zapadły głęboko w pamięć rządzącego dziś obozu, stanowiąc swoiste memento. To kolejny argument zaprzeczający hipotezie o propagandowej aranżacji sprawy Banasia.
Inna sprawa, że analogia z Lepperem też wydaje się kulawa. Wtedy była to rozgrywka o pełnię władzy w ramach niejednolitego układu. PiS podjęło nieudaną próbę usunięcia wspólnika i przejęcia jego udziałów. Teraz Kaczyński nie musi już niczego przejmować, gdyż przynajmniej do majowych wyborów prezydenckich kontroluje wszystkie ośrodki władzy. Tym razem mamy do czynienia z rokoszem niesubordynowanego funkcjonariusza średniego szczebla oraz brutalną próbą jego pacyfikacji. To świetna okazja, aby z nieco innej perspektywy przyjrzeć się naturze państwa PiS.
Pancerny zalicza wpadkę
Któż z nas nie pamięta „Ojca chrzestnego”? Jednym z pobocznych bohaterów drugiej części sagi Coppoli był niejaki Frank Pentangeli, znany też jako Frankie Pięć Aniołków. Stary mafioso jeszcze pamiętający „stare, dawne czasy”, kiedy sycylijska ośmiornica dopiero oplatała Amerykę.