Nie tak wyobrażali sobie karnawał turyści w Wenecji. Włochy to pierwszy kraj Starego Kontynentu ze stwierdzonym ogniskiem koronawirusa, znanego już pod nazwą SARS-CoV-2, i przypadkami choroby Covid-19, którą wywołuje. Większość kompetentnych ekspertów spodziewała się, że wirus dotrze w nasze strony, bo taka jest natura podobnych infekcji. A ten pochodzi z Chin, wciąż najludniejszego kraju świata. I chętnie migrującego. Chińczycy stanowią też – co niebagatelne w tej sytuacji – ok. 20 proc. ogółu internautów. To ważne, bo większym i groźniejszym problemem od zmian planów urlopowych – poza samą infekcją – jest towarzyszący epidemii szum informacyjny. Hasztag #COVID2019 jest jednym z najpopularniejszych na Twitterze w Polsce i na świecie. A w całym tym gąszczu danych sporo jest fake newsów, często przyjmowanych bezkrytycznie.
Dmuchaj na zimne
Są więc w internecie fałszywe przypadki autodiagnoz, wyznania pseudopacjentów i pseudospecjalistów, wyliczanki niespecyficznych objawów albo nieprzydatnych porad, jak zapobiec wirusowi i jak go wyleczyć. Miano panaceum przypada najczęściej witaminie C, która – to żadna tajemnica – może nie zaszkodzi, ale i nie da rady wirusowi. Mieszkający w Chinach rodacy (nie oni jedni) radzą żywić się czosnkiem i dodawać do potraw imbir. Wpis radzący coś innego – unikanie pikantnych przypraw i troskę o to, by mieć gardło stale wilgotne – został udostępniony ok. 20 tys. razy.
– Ten mechanizm wydaje się znacznie starszy niż sam internet – przekonuje dr Jakub Kuś z Zakładu Metateoretycznych Zagadnień w Psychologii na Uniwersytecie SWPS we Wrocławiu. – Fake news jest w pewnym sensie zmodyfikowaną plotką, podawaną dalej na zasadzie pseudodowodu – skoro ktoś gdzieś coś powiedział, to coś w tym musi być.