Osoby czytające wydania polityki

Wiarygodność w czasach niepewności

Wypróbuj za 11,90 zł!

Subskrybuj
Kraj

Państwo w gorączce

Skoro rząd i Ministerstwo Zdrowia są pewni, że od samego początku, kiedy tylko w Europie pojawiło się realne zagrożenie związane z koronawirusem SARS-CoV-2, przedsięwzięto w Polsce wystarczające działania zabezpieczające i wszyscy obywatele zostali o nich poinformowani – to dlaczego prezydent Andrzej Duda zażądał w tej sprawie nadzwyczajnego posiedzenia Sejmu, które odbyło się w miniony poniedziałek? A jednak w kampanii wyborczej, w której Andrzej Duda jest sklejony z rządem i sejmową większością, nawet epidemiologiczne procedury przegrywają z polityczną kalkulacją.

Do tej pory minister zdrowia i Główny Inspektor Sanitarny całkiem zgrabnie tonowali nastroje i walczyli z dezinformacjami. Ale w poniedziałek opozycja mogła łatwo wykazać, jaki chaos panuje między resortami i urzędami, skoro nawet głowa państwa musi dopiero w Sejmie dowiadywać się, jak kraj jest przygotowany na wypadek epidemii. Jeśli prezydent chciał w ten sposób kogokolwiek uspokoić, to zrobił coś dokładnie odwrotnego.

Debatę zorganizowano w tym samym czasie, kiedy sejmowa Komisja Zdrowia ekspresowo zajmowała się rządową specustawą o walce z koronawirusem. Opozycja już w połowie lutego złożyła w Sejmie projekty mające dostosować obowiązujące prawo do nowego zagrożenia, ale nikt się nimi nie interesował, ponieważ PiS przyjęło zasadę, że ma nienaruszalny monopol składania inicjatyw legislacyjnych, a jeśli chodzi o SARS-CoV-2, to zmiany w prawie w ogóle są niepotrzebne. A jednak w niedzielę, tuż przed poniedziałkową wizytą prezydenta, zdanie zmieniono i rząd w „trybie obiegowym” przygotował nowe przepisy.

W projekcie znalazły się m.in.: dodatkowy zasiłek opiekuńczy dla rodziców, którzy będą musieli opiekować się dziećmi w przypadku zamknięcia żłobka, przedszkola lub szkoły, oraz prawo pracodawcy do polecenia pracownikowi wykonywania obowiązków z domu. Nowe przepisy regulują też zasady poddawania pacjentów kwarantannie: może ona trwać do 21 dni i być przymusowa. Rząd chce też umożliwić budowę tymczasowego szpitala zakaźnego z pominięciem zwykłych procedur, dać sobie prawo wprowadzenia ceny maksymalnej na niektóre wyroby medyczne. Ale – jak uzasadniał Michał Dworczyk, szef Kancelarii Premiera, „aby poradzić sobie w sytuacji, kiedy choroba dotrze do Polski i trzeba będzie z nią sprawnie walczyć” – wprowadzono też zapisy, które wzbudziły zastrzeżenia opozycji. Jak ten, który pozwala premierowi wydawać natychmiastowe polecenia przedsiębiorcom i samorządom (pierwotnie bez trybu odwoławczego) oraz szereg innych rozwiązań przyznających nadzwyczajne kompetencje rządowi. Czy takie narzędzia nie będą mogły być wykorzystywane w innych sytuacjach? – pyta opozycja.

No i gdzie konsekwencja, bo przecież Ministerstwo Zdrowia i GIS słusznie podkreślają, że należy zachować spokój, gdyż infekcje wywołane nowym zarazkiem w 80 proc. przebiegają łagodnie, u 14 proc. chorych wywołują zapalenia płuc, a u 5 proc. ciężką niewydolność oddechową.

Premier uruchomił z rezerwy 100 mln zł, po które do poniedziałkowego przedpołudnia zgłosiły się nieliczne szpitale i zagospodarowano 19 mln zł. Wojewodom polecono jednak zbadać racjonalność tych wniosków, bo liczy się przekaz medialny, że mamy na ewentualną walkę z epidemią duże kwoty, ale najlepiej nie wydać ich wcale (jak zapewniał w Sejmie Mariusz Kamiński, premier ma w rezerwie kolejne 100 mln zł, a on w MSWiA dysponuje rezerwą największą, bo 1,3 mld zł na zwalczanie klęsk żywiołowych). Ale w wielu szpitalach brakuje środków ochrony osobistej, podobnie w szkołach, gdzie dyrektorzy pytają kuratorów, czy mają teraz wydać na środki czystości wszystkie pieniądze przeznaczone na cały rok, a jesienią dzieci będą musiały przychodzić na lekcje z własnym mydłem, ręcznikami i papierem toaletowym?

Niestety rząd, prezydent i parlamentarna większość, idąc pod prąd tonującej narracji Ministerstwa Zdrowia, uznali podsycanie paniki za najlepszy sposób ochrony; minister Dworczyk nie odradził robienia zakupów na zapas (!). Sami lekarze nie boją się trudnego do przewidzenia zakażenia, tylko skali tego, co może nas czekać podczas epidemii. Ponieważ zarazek szybko się rozprzestrzenia, jeśli wszyscy zainfekowani grypą lub innymi wirusami ruszą się diagnozować, to w przychodniach i szpitalach zacznie się kocioł. Deficyt personelu może okazać się najpoważniejszym problemem, gdyby nastąpił nagły wzrost zachorowań.

Wiele dziur w grafikach jest łatanych dziś przez lekarzy pracujących w kilku miejscach, więc jeśli zaczną się ustawiać do nich kolejki lub zajdzie potrzeba zwielokrotnienia wizyt domowych, bez dodatkowej kadry nie będzie łatwo zaspokoić tylu potrzeb. Naczelna Izba Lekarska dysponuje danymi o blisko 1 tys. specjalistów chorób zakaźnych, ale 30 proc. z nich jest w wieku emerytalnym. W biuletynie Min. Zdrowia podana jest liczba 500 aktywnych zawodowo zakaźników. Liczba oddziałów chorób zakaźnych spadła w ostatnich latach ze 119 do 79, bo wydawało się, że nie są potrzebne – a za utrzymywanie tzw. gotowości (właśnie na wypadek epidemii) nikt im nigdy nie chciał płacić; choćby za wymienianie jednorazowego sprzętu i ubrań ochronnych, które mają swój termin ważności.

Konsultant krajowa ds. medycyny rodzinnej prowadzi od kilku dni na Twitterze dyskusję z ZUS, jaka jest procedura wystawiania zwolnień na czas kwarantanny, bo z wielu urzędów płyną rozbieżne informacje. I tu wciąż jest największy problem: chaosu informacyjnego nie udaje się opanować.

Polityka 10.2020 (3251) z dnia 03.03.2020; Komentarze; s. 8
Reklama
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną