Początki szaleństwa w sklepach na warszawskim Mokotowie zauważalne były już w środę, tuż po ogłoszeniu decyzji o zamknięciu szkół i uczelni. Duży spożywczak przy pl. Unii Lubelskiej w Warszawie w środku dnia zwykle świeci pustkami, w środę ok. 13 przeżywał oblężenie. Znikały głównie makarony, spaghetti nie było już wcale. Ludzie rzucili się na cukier i mąkę, zwykle wypełniona po brzegi półka z jajkami w połowie była pusta.
– Wziąłem puszki, konserwy, myślisz, że coś jeszcze? – pytał młody chłopak, dziewczynę, na oko studenci.
Czytaj też: Pozamykane urzędy, banki, sądy. Jak załatwić swoje sprawy
Znikają makarony i kasze
W aptece we wtorek płynów antybakteryjnych już nie było, pomijając te droższe. – Proszę nie opierać się o ladę, to dla naszego wspólnego bezpieczeństwa – upominała farmaceutka. W czwartek w Auchan w Łomiankach też znikały głównie makarony i kasze. Kolejnego dnia w Macro akurat te produkty były, za to półki z papierem toaletowym świeciły pustkami.
– Nie możemy iść do babci, bo ma koronawirusa? – dopytywał chłopczyk mamę. – Nie, babcia jest zdrowa, tłumaczyłam ci przecież, dlaczego nie możemy jej odwiedzić – odpowiadała, pchając wózek z drugim dzieckiem.
W piątek na Mokotowie w środku dnia kolejka w mięsnym wylewała się na zewnątrz, w środku było gęsto od ludzi, podobnie jak w popularnej drogerii. A tam przetrzebione półki z mydłem, środkami czystości, papierem toaletowym, kuchennym, środkami higieny – zostało kilka najdroższych opakowań podpasek, takich po 20 zł.