Bazylika katedralna św. Michała Archanioła i św. Floriana Męczennika w Warszawie. Msza o 9:30. Na drzwiach kartka: „Ograniczenie uczestnictwa we Mszy Świętej do 50 osób”. Młody ksiądz pilnuje, by liczba nie została przekroczona.
– Mogę wejść, proszę księdza?
– Oczywiście, jest pan dopiero 31.
– A jak wiernych przyjdzie więcej?
– Będę prosił, żeby przyszli na późniejszą godzinę, dołożyliśmy jedną mszę, albo żeby posłuchali mszy w radiu. Ale parafianie, jak pan widzi, zachowują się odpowiedzialnie.
– Jak to?
– Bo na 9:30 przychodzi zazwyczaj 200–300 osób. A dziś zostali w domu.
W parafii św. Antoniego z Padwy też pustki, ledwie 20 osób. Rozmawiamy z proboszczem i gwardianem klasztoru franciszkanów ojcem Lechem Dorobczyńskim.
– Co będzie, jak na następną mszę przyjdzie więcej wiernych? Jak liczba przekroczy 50?
– Poproszę, żeby stali przed kościołem. Pogoda, dzięki Bogu, sprzyja.
Ojciec Dorobczyński przed chwilą wygłosił, jak mówi, najtrudniejsze kazanie w swojej 20-letniej historii kapłańskiej.
Czytaj też: Czego unikać? Pięć błędów, które najczęściej popełniamy
Sacrum i pandemia
Proboszcz mówił, że jest dyspensa. Udzielił jej abp Kazimierz Nycz, który w specjalnym komunikacie zachęcał „do uczestniczenia we mszy świętej za pośrednictwem telewizji, radia i internetu”. Niespotykana sytuacja, gdy hierarchowie wzywają do pozostania w domu w niedzielę. Zniechęcają do odwiedzania świątyń i namawiają do szukania kontaktu z Bogiem przez radio i sieć.
„To oznacza, że mamy do czynienia ze śmiertelnym niebezpieczeństwem i słowo »śmiertelne« nie jest niestety użyte na wyrost” – mówił proboszcz.