Covid-19. Czy psiarze i kociarze są bezpieczniejsi?
Psiarze i kociarze bezpieczniejsi?
Zwierzęta domowe nie przenoszą koronawirusa! Nie pozbywajcie się ich! – takie komunikaty od czasu ogłoszenia stanu zagrożenia epidemicznego pojawiły się na stronach internetowych wielu lecznic. Wtórują im największe sklepy internetowe z karmą i akcesoriami dla zwierząt, rozsyłając do stałych klientów informację o tym, że ani psy, ani wychodzące na dwór koty nie stanowią zagrożenia, zapewniając, że jedzenia dla ich pupili nie zabraknie.
– Psy i koty na COVID-19 nie chorują, więc nie możemy się od nich zakazić – mówi dr Dorota Sumińska. – One mają swoje wirusy z tej samej rodziny, Coronaviridae, ale to są zupełnie inne wirusy. Natomiast dzięki tzw. odporności krzyżowej ludzie, którzy mają częsty kontakt z koronawirusem psim czy kocim, mogą być mniej podatni na zakażenie SARS-CoV-2.
Jak mleczarki, kobiety, które doiły krowy, nie chorowały na prawdziwą ospę (tzw. czarną ospę), której ostatnia epidemia była w 1963 r. we Wrocławiu. A to dlatego, że krowy mają swój wirus ospy i kobiety mające z nimi styczność właśnie na zasadzie odporności krzyżowej nie chorowały na czarną ospę.
Lekarze weterynarii i personel pomocniczy lecznic powinni zatem czuć się bezpieczniejsi. Z drugiej strony mają jednak kontakt z dużą liczbą ludzi, więc obawiają się zarażenia. Nie zostawiają jednak swoich pacjentów bez pomocy. W niewielkim Grójcu na południowym Mazowszu, gdzie kilka dni temu cztery pielęgniarki z miejskiego szpitala zachorowały na COVID-19 (przywleczony przez jedną z nich ze szpitala w pobliskim Nowym Mieście nad Pilicą), lecznica weterynaryjna przestała wpuszczać ludzi. Pobiera w wejściu od opiekuna psa bądź kota.
Warszawski Lancet z uwagi na zaawansowany wiek i choroby przewlekłe dwóch lekarzy znacznie ograniczył funkcjonowanie.