Kolejny, który zobaczył „światełko w tunelu” – zżymało się na początku ubiegłego tygodnia kilkoro polityków PO. Był środek dnia, PiS-owi nie udało się wygrać głosowania w Sejmie i wprowadzić do porządku obrad projektu dotyczącego głosowania korespondencyjnego. Był remis. Lider Platformy wraz z Małgorzatą Kidawą-Błońską popędzili do rozstawionych przed salą kolumnową kamer, odtrąbić sukces opozycji i pochwalić Jarosława Gowina. Co bardziej doświadczeni partyjni koledzy kręcili głowami, bo „przecież wiadomo, że Kaczyński tak tego nie zostawi” – będzie reasumpcja lub jakaś wrzutka, to tylko kwestia godzin. – Borys zapomina, że jest przewodniczącym, a nie rzecznikiem. Co chwilę robi jakieś konferencje, komentuje coś w mediach, nawet wnioski formalne zgłasza sam. To nie dodaje mu wagi – mówi jeden z posłów Platformy. – Mam wrażenie, że czasem zachowuje się jak Petru-bis – wyzłośliwia się jego partyjna koleżanka, która wciąż ma w pamięci „wyścigi Ryśka pod stolik dziennikarski”, czyli politykę uprawianą głównie w mediach. Ale to już przeszłość, podobnie zresztą jak sama, zwasalizowana przez Platformę, Nowoczesna. Tymczasem teraz – jak tłumaczy nasza rozmówczyni – sytuacja jest ekstraordynaryjna, dlatego lider największej partii opozycyjnej powinien pokazywać, że jest twardym graczem, który potrafi przewidzieć kolejne ruchy przeciwnika, nie zaś rozmieniać się na drobne, biegając od jednej kamery do drugiej. Bo w czasach kryzysu ludzie ciągną ku silnemu przywództwu.
Budka nie miał jednak kiedy okrzepnąć w roli lidera, przesterować partii, zbudować autorytetu wśród ludzi, dla których jeszcze do niedawna był kolegą z poselskich ław: żartownisiem, ale znającym na wyrywki konstytucję.