Tak się składa, że teraz mieszkam jakieś 300–400 m obok krakowskiego lokum państwa Dudów (czy też może Andrzej i Agata Dudowie mieszkają obok mnie :)). Ich mieszkanie to zwykłe M-ileś, choć o powierzchni, jak wynika z oświadczenia majątkowego, ok. 70–80 m kw. Mieści się w klasycznym peerelowskim bądź tuż popeerelowskim bloku (już nie pamiętam, kiedy dokładnie go wybudowano) na osiedlu Prądnik Biały Wschód, w sumie jednej z typowych noclegowni miasta.
Wszelako tabloidy podały, że małżeństwo Dudów w grudniu 2018 r. zakupiło „apartament w kameralnej willi w zacisznej dzielnicy Krakowa”. Nieruchomość ma mieć 150 m kw., a składa się z przestronnego „salonu, dwóch łazienek i trzech sypialni”. Oraz garażu oczywiście.
Czytaj też: Błyskotliwej myśli Dudy o zakupach i wyborach ciąg dalszy
Dziennikarze ustalili także, że głowa państwa musiała wziąć na tę rodzinną inwestycję kredyt. W banku Pekao (państwowym, co podkreślili) Dudowie pożyczyli równy milion złotych. Media zaczęły naturalnie wyliczać, ile miesiąc w miesiąc prezydencka para musi teraz te luksusy spłacać. Rata może wynosić nawet ponad 5600 zł, czyli dwukrotność minimalnej pensji krajowej.
Dostał kredyt, bo pensja zagwarantowana?
Nie to jest jednak najważniejsze. Otóż gazety zderzyły tę informację z faktem, że przecież wielkimi krokami zbliża się kabaret z Pocztą Polską w roli głównej, który nie wiedzieć czemu wielu wciąż nazywa wyborami prezydenckimi. A tenże Andrzej Duda może w jego efekcie przedłużyć swój angaż (a jeszcze trafniej: posadę) na fotelu głowy państwa PiS o kolejną kadencję.