W minionym tygodniu Szymon Hołownia zagrzewał 15 tys. widzów swoich porannych spotkań na Facebooku: „To nie są wczasy, oni nam nie zafundowali przerwy, to nie jest tak, że potem się zbierzemy i pójdziemy. My musimy podtrzymywać gotowość bojową cały czas”. Jak co rano przekonywał widzów o ich sprawczości: „To jest dziewięć tygodni, więc jesteśmy w stanie się zmobilizować, bo zmienimy w ten sposób Polskę na pokolenia. Zrobimy to”. Sztab o zmianie daty wyborów wypowiada się ostrożnie. – Teraz mamy poczucie, że jesteśmy na fali, a co będzie się działo za dwa miesiące, jest trudne do przewidzenia. Wierzymy, że wygrana jest realna – mówi Barbara Krysztofczyk, odpowiedzialna w sztabie za komunikację z mediami.
Wszyscy do mnie
Na początku maja Hołownia wyrósł na głównego rywala Władysława Kosiniaka-Kamysza w walce o drugą pozycję i wejście do ewentualnej drugiej tury z Andrzejem Dudą. Uzyskał drugie miejsce w sondażu IPSOS dla OKO.press (15 proc., a szef PSL – 12 proc.). Cztery różne sondaże zamówione przez sztab Hołowni pokazały remis, z minimalną przewagą bezpartyjnego kandydata.
Dr Jarosław Flis, politolog z UJ, uważa, że ten sukces Hołowni to zasługa przede wszystkim słabości Małgorzaty Kidawy-Błońskiej, bo pandemia wyświetliła wyraźniej jej nieporadność oraz nawoływania KO do wyborczego bojkotu. – Hołownia jest poważną alternatywą dla umiarkowanego elektoratu Platformy o poglądach konserwatywnych – uważa dr Flis. Dodaje, że Hołownia zbiera też „elektorat protestu”, czyli tych, którzy uważają, że PiS powinno ponieść porażkę, a PO nie zasłużyła na zwycięstwo. Dodatkowo popiera go też część umiarkowanego elektoratu wielkomiejskiego, bo Hołownia jest bardziej z ich świata niż lider PSL.