Nową I Prezes Sądu Najwyższego będzie Małgorzata Manowska – zdecydował prezydent. Manowska, profesor nadzwyczajny Uczelni Łazarskiego, sprawdziła się za pierwszych rządów PiS jako podsekretarz stanu w Ministerstwie Sprawiedliwości. A w ramach „dobrej zmiany” zasłużyła się jako dyrektor Krajowej Szkoły Sądownictwa i Prokuratury, zwalniając wykładowców krytycznych wobec pisowskiej „reformy” wymiaru sprawiedliwości i zatrudniając w ich miejsce osoby o słusznych poglądach. Z funkcji dyrektora nie zrezygnowała, gdy na wniosek neoKRS prezydent mianował ją sędzią Izby Cywilnej Sądu Najwyższego. Mimo że sędzia SN nie może mieć dodatkowych zajęć oprócz pracy naukowej i wykładowczej. Niedługo przed planowanymi wyborami prezydenckimi wyciekły ze Szkoły dane 50 tys. sędziów, prokuratorów i innych słuchaczy oraz pracowników. Prokuratura prowadzi śledztwo. Natomiast kompetencje prawnicze i dydaktyczne prof. Manowskiej nie są kwestionowane.
Jej wybór odbył się z naruszeniem procedur, a procedury narzucone przez PiS naruszają konstytucję. Więc wybór jest nieważny. Tyle że nic z tego nie wynika. Polska przestała być państwem prawa. Julia Przyłębska też została wyłoniona w bezprawny sposób: na podstawie przepisów, które weszły w życie dopiero dwa tygodnie później. W dodatku Zgromadzenie Ogólne sędziów TK nie przyjęło uchwały o przedstawieniu kandydatury Przyłębskiej prezydentowi, a mimo to Andrzej Duda ją mianował. Teraz sytuacja jest identyczna: konstytucja (art. 183) mówi, że prezydent wybiera „spośród kandydatów przedstawionych przez Zgromadzenie Ogólne Sędziów SN”, a Zgromadzenie nie przedstawiło mu kandydatów. Zrobił to, wcześniej sam siebie do tego upełnomocniwszy, prezydencki „komisarz” Aleksander Stępkowski.
PiS kolejnymi nowelizacjami ustawy o SN zapewnił sobie, że kierować nim będzie osoba realizująca oczekiwania władzy.