Zamiast polskiej dumy (Pride of Poland, tak nazywa się słynna janowska aukcja) jest polski wstyd. Bo hodowane tam 476 koni i 600 krów przetrzymywane były przez ponad rok w warunkach skrajnego zaniedbania – tak, że ich opiekunów należałoby oskarżyć o znęcanie się nad zwierzętami. Przeprowadzona przez Krajowy Ośrodek Wsparcia Rolnictwa w maju zeszłego roku kontrola wykazała, że hodowane w Janowie krowy, które miały poprawić rentowność stadniny, przebywają w „dramatycznie złych warunkach sanitarno-higienicznych i żywieniowych”. Prof. dr hab. Andrzej Elżanowski, zoolog i bioetyk, zwraca uwagę, że to już kolejne gospodarstwo podległe ministrowi Ardanowskiemu, po Państwowym Instytucie Technologiczno-Przyrodniczym w Falentach, w którym zwierzęta są traktowane po prostu źle. – Postanowiłyśmy sprawdzić, jaka jest sytuacja po roku od tej kontroli i audytu, zwłaszcza że pojawiły się niepokojące informacje – mówi posłanka Dorota Niedziela, która razem z Joanną Kluzik-Rostkowską (obie z PO) pojechała do Janowa Podlaskiego.
Nowego p.o. prezesa Marka Gawlika zastały przy sprzątaniu. Mianowany na początku kwietnia prezes to już czwarty zarządzający stadniną po zdymisjonowaniu przez PiS wieloletniego dyrektora Marka Treli (pierwszym, który zapoczątkował upadek, był Marek Skomorowski, który sam przyznał, że nie miał dotąd „bliskiej styczności” z końmi). – Zdążyli już wywieźć siano ze stajni, które nie było wyrzucane od miesięcy – mówi Joanna Kluzik-Rostkowska. – Zajmujący się końmi rzucali na wierzch trochę nowej ściółki, przykrywając warstwę z odchodami. Pod spodem wszystko gniło, więc koniom także zaczęły gnić kopyta. Kowala nie widziały od miesięcy. A kopyta trzeba strugać co 6–8 tygodni.