Prętem po kratach, taki był plan – kwituje jeden z członków władz PO. Mowa o sposobie, w jaki Rafał Trzaskowski rozpoczął swoją (nieoficjalną wciąż) kampanię: kilkukrotnie strasząc funkcjonariuszy TVP Info likwidacją ich stacji. Chodziło o odgrzanie emocji, która przez ostatnie 15 lat targała polską polityką – przypomnienie, że to starcie dwóch cywilizacji, gdzie po jednej stronie jest PiS, a po drugiej PO, z krańcowo różnymi wizjami funkcjonowania państwa. A w skrócie: o spolaryzowanie elektoratu.
Atak na jądro propagandy PiS miał służyć zbudowaniu narracji, w której to kandydat Platformy jest głównym przeciwnikiem Andrzeja Dudy, bo kampania Małgorzaty Kidawy-Błońskiej mocno zatarła to wrażenie i pozwoliła pobudować się przedstawicielom innych środowisk politycznych. Trzaskowski usiłuje więc sprofilować się jako „ten drugi” w walce o Pałac Prezydencki i zepchnąć symetryzujących czasami kontrkandydatów opozycji poza główne pole wyborczej walki. Na początek przykuł uwagę rządowych mediów, które po jego zapowiedzi – zgodnie z przewidywaniami – rzuciły się na niego. W sukurs TVP przyszli politycy obozu rządzącego. Ale akcja powoduje reakcję, więc mobilizować zaczęła się też druga strona. A o to właśnie chodziło.
– Na pewno wielu obywateli nie chciało iść do wyborów niedemokratycznych i niebezpiecznych. I to jest największa zasługa pryncypialnej postawy Małgorzaty Kidawy-Błońskiej, bo gdyby nie to, bylibyśmy już po wyborczej farsie i rządziłby dalej Andrzej Duda. Ale to miało swoje konsekwencje: sprawiło, że spora część ludzi postanowiła zostać w domu, reszta skierowała swe oczy w stronę innych kandydatów opozycji. Teraz trzeba obywateli pobudzić i zmobilizować. Energia jest olbrzymia, wydaje się, że jesteśmy na dobrej drodze, żeby to zrobić – tłumaczy kandydat.