Nowa ustawa o szczególnych zasadach organizacji wyborów powszechnych na prezydenta RP zarządzonych w 2020 r. (tzw. ustawa hybrydowa) została ostatecznie uchwalona, podpisana przez Andrzeja Dudę – i weszła w życie. Odbiliśmy się od więc wyborczego dna, które osiągnęliśmy 10 maja, gdy bez żadnego trybu zarządzone wybory po prostu się nie odbyły. Nadal jesteśmy jednak daleko od standardów w pełni powszechnych i równych wyborów. Najpoważniejsze wady świeżo przyjętej regulacji można sprowadzić do sześciu podstawowych, ale oczywiście niewypełniających katalogu defektów tej ustawy.
Czytaj też: Niedoskonałe wybory, ale innych już nie będzie
Najważniejsze zastrzeżenia
1. Procedura wyborcza pozostaje z boku konstytucji. Ustawa zasadnicza zakłada, że wybory prezydenckie powinny odbyć się albo między 100. a 75. dniem przed upływem kadencji prezydenta, albo w przypadku opróżnienia urzędu. Nie przewiduje sytuacji, gdy zarządzana byłaby elekcja na wypadek, gdyby nie przeprowadzono poprzedniej. I dobrze, bo oznaczałoby to legalizację oczywistego bezprawia. Pociąg wyborczy, który ruszy wraz z zarządzeniem wyborów przez marszałek Sejmu, będzie jechał gdzieś z boku, a nie po torach wyznaczonych przez konstytucję.
2. Doręczanie pakietów wyborczych nie gwarantuje powszechności i sprzyja tzw. głosowaniu pluralnemu, np. rodzinnemu, tj. wykorzystaniu kilku pakietów przez jedną osobę. Odrzucono bowiem poprawkę Senatu, która zakładała, że pakiety byłyby doręczane do rąk własnych i za pokwitowaniem. Wedle przyjętych rozwiązań pracownicy poczty będą wrzucać przesyłki wyborcze do skrzynki.
3. Głęboka nierówność między kandydatami „starymi” a „nowymi”. Sejm odrzucił poprawkę Senatu zakładającą, że nowi kandydaci mają co najmniej 10 dni na zbiórkę podpisów poparcia. Będą więc mieli tyle czasu, ile wedle swobodnej decyzji marszałek Sejmu wpisze do kalendarza wyborczego. Zwolennicy takiego rozwiązania wskazywali, że ugrupowania chcące zgłosić nowych kandydatów same są sobie winne, bo przedłużały prace w Senacie, skracając kalendarz. Z punktu widzenia konstytucji i prawa wyborczego to oczywista nieprawda. Już sama możliwość „przepisania” kandydatów dotychczasowych do nowych wyborów jest kuriozalna – cały proces powinien rozpocząć się od początku. Jeżeli już jednak ustawodawca zdecydował się na taki kontrowersyjny ruch, to powinien uczynić wszystko, by zapewnić maksymalną równość kandydatom. Na skutek braku terminów ustawowych ten ciężar spoczywa aktualnie na marszałek Sejmu.
4. Marszałek Sejmu będzie mogła ingerować w kalendarz wyborczy i prawa obywateli na chwilę przed głosowaniem. Ustawa zakłada bowiem, że może, po zasięgnięciu opinii ministra zdrowia i PKW, zmienić terminy wykonania czynności wyborczych, mając na względzie sytuację epidemiczną na obszarze całego kraju lub jego części. Kalendarz po zarządzeniu wyborów powinien być niemal „święty”. Tego wymaga ochrona podmiotowych praw wyborczych obywateli. Razi też przyznanie PKW prawa wyrażania jedynie niewiążącej opinii w tej sprawie i przekazanie ostatecznej decyzji marszałkowi Sejmu – politykowi.
Czytaj też: Haracz na władzę. Kto i dlaczego musi się opłacać PiS?
5. Niereprezentatywne, zbyt małe obwodowe komisje wyborcze. Sejm odrzucił poprawkę Senatu zakładającą zwiększenie minimalnej liczebności obwodowych komisji wyborczych z trzech do pięciu osób. Obwodowe komisje przeprowadzają głosowanie, liczą głosy. Zasiadają w nich przedstawiciele komitetów różnych kandydatów, co gwarantuje też wzajemną kontrolę. Komisja złożona z trzech osób (przy potencjalnych 10 kandydatach) nie zapewnia ani sprawnego liczenia (tym razem może być więcej głosów korespondencyjnych, trudniejszych w „obsłudze”), ani wystarczającej kontroli.
6. Odebrano prawo głosu niektórym obywatelom za granicą. Ustawa stanowi, że głosowania korespondencyjnego nie przeprowadza się w państwach, w których nie ma możliwości organizacyjnych, technicznych lub prawnych przeprowadzenia elekcji w takiej formie, a jeżeli w ciągu 48 godzin od zakończenia głosowania za granicą wyniki nie dotrą do właściwej komisji w kraju, to głosowanie tam uznaje się za niebyłe. Ustawodawca pozbawił praw część obywateli, usankcjonował więc złamanie konstytucyjnej zasady powszechności.
Czas na nas, obywateli
Usterki są naprawdę poważne. Państwo skapitulowało w zapewnianiu nam, wyborcom, i kandydatom powszechnych i równych wyborów prezydenta w 2020 r. Jaki płynie z tego wniosek dla obywateli? Nie poddawać się, nie rezygnować z wpływu na sprawy publiczne. Skorzystajmy z tych ułomnych możliwości, jakie daje nam państwo, bo innych nie będzie. Zadbajmy o to, by zagłosować i by nasz głos się liczył. Patrzmy władzy na ręce jako wyborcy, jako członkowie komisji wyborczych, mężowie zaufania, obserwatorzy społeczni. Skoro z ustawy znikają gwarancje powszechności i równości, tym razem my, obywatele, zróbmy wszystko, by wybory były im jak najbliższe. Własnym staraniem.
Czytaj też: Prof. Rakowska-Trela o ustawie, która nie trzyma standardów
Prof. Anna Rakowska-Trela, konstytucjonalistka, doktor hab. nauk prawnych, profesor w Katedrze Prawa Konstytucyjnego Uniwersytetu Łódzkiego, adwokat, wcześniej wieloletnia pracowniczka Centrum Studiów Wyborczych UŁ. Specjalizuje się m.in. w prawie wyborczym, prawach człowieka, ustroju władzy sądowniczej. Zastępca redaktora naczelnego czasopisma „Studia Wyborcze”. Współpracowała z Państwową Komisją Wyborczą.