Osoby czytające wydania polityki

„Polityka” - prezent, który cieszy cały rok.

Pierwszy miesiąc prenumeraty tylko 11,90 zł!

Subskrybuj
Kraj

Niedoskonałe wybory, ale innych już nie będzie

Jarosław Kaczyński i Mariusz Błaszczak podczas głosowań w Sejmie Jarosław Kaczyński i Mariusz Błaszczak podczas głosowań w Sejmie Sławomir Kamiński / Agencja Gazeta
Przyjęte przez Sejm zmiany w przepisach wyborczych budzą wciąż bardzo poważne wątpliwości. Warto się jednak zastanowić, jaka jest alternatywa.

Sejm przyjął zmiany w przepisach wyborczych otwierające drogę do wyborów prezydenckich – zapewne 28 czerwca. Wielu ekspertów, polityków i po prostu wyborców opozycji ma jednak wciąż istotne obawy wobec tego terminu i generalnie wyborów w takim trybie. Bardzo szanuję te wątpliwości, bo wynikają z troski o to, by Polska pozostała państwem prawa, państwem demokracji.

Czytaj też: Haracz na władzę. Kto i dlaczego musi się opłacać PiS?

Niewykorzystane szanse

Było kilka ścieżek, które pozwalały rozwiązać kryzys wokół wyborów prezydenckich zgodnie z konstytucją. Można było (i teoretycznie dalej by można) wprowadzić jeden ze stanów nadzwyczajnych i przesunąć ich termin. Do pewnego momentu możliwe było przegłosowanie poprawki do konstytucji, ale tu już wszystkie terminy dawno minęły. Możliwe wreszcie byłoby uruchomienie procedury elekcji wskutek opróżnienia urzędu prezydenta, w efekcie dymisji lub po prostu końca kadencji, który nastąpi 6 sierpnia.

To obóz władzy ponosi pełną odpowiedzialność za to, że nie skorzystano z żadnej z tych cywilizowanych ścieżek wyjścia z kryzysu. Za upór przy dacie 10 maja, choć nie było żadnej możliwości przeprowadzenia wyborów w tym terminie. Za przegłosowanie absurdalnych przepisów o wyborach sasinowo-pocztowych. Za to, że wybory w końcu nie odbyły się „w żadnym trybie” – dalej nie wiadomo, czy wskutek paktu dwóch „szeregowych posłów” Jarosława Kaczyńskiego i Jarosława Gowina, czy w efekcie niewyobrażalnej indolencji obozu władzy.

Podkast „Polityki”: Dlaczego Duda słabnie? Kto w drugiej turze?

Dziwne, staro-nowe wybory

Znaleźliśmy się w tej sprawie poza porządkiem konstytucyjnym i generalnie prawnym. Zeszliśmy ze ścieżki i wylądowaliśmy w krzakach. Co do tego nie ma sporu. Pytanie brzmi: co w tej sytuacji robić dalej? Jak wyjść z tego najgłębszego od 30 lat kryzysu konstytucyjnego w Polsce? Kryzysu, który zagraża samemu istnieniu demokracji, legitymacji urzędu prezydenta i całemu porządkowi polityczno-prawnemu.

Powiedzieć, że przyjęte właśnie przez Sejm przepisy są niedoskonałe, to byłby eufemizm. Kreują sytuację, w której czekają nas dziwne, staro-nowe wybory. Niby nowe, ale dotychczasowi kandydaci zachowują „prawa nabyte”, czyli nie muszą zbierać podpisów. Taka formuła budzi poważne wątpliwości co do tego, czy wybory są rzeczywiście równe. Są i inne problemy, związane chociażby z głosowaniem za granicą, funkcjonowaniem komisji wyborczych itd.

Czytaj też: Prof. Rakowska-Trela o ustawie, która nie trzyma standardów

Można to było poprawić

Co więcej, PiS w uporze w stawianiu na swoim nie przyjął kilku zasadniczych poprawek Senatu, które próbowały cywilizować te wybory. Przede wszystkim zostawił kalendarz wyborczy w rękach pisowskiej nominatki Elżbiety Witek, co może stanowić pokusę do takiej manipulacji terminami, by maksymalnie utrudnić życie głównemu rywalowi Andrzeja Dudy Rafałowi Trzaskowskiemu. Zdominowany przez prawicę Sejm nie zgodził się też po prostu dać w ustawie gwarancji 10 dni na zbiórkę podpisów dla nowych kandydatów.

PiS nie zgodził się na elektroniczne zbieranie podpisów czy wydłużenie działania komisji wyborczych do godz. 22. Odrzucił wreszcie bardzo istotny zapis, że odbiór pakietu wyborczego przy głosowaniu korespondencyjnym musi być pokwitowany przez adresata.

Czytaj też: Rafał Trzaskowski. Marzenie o blitzkriegu

Nieformalne porozumienie polityczne

To wszystko, powtórzmy, poważne zastrzeżenia. Jednak mamy na stole przyjętą przez obóz władzy w Sejmie i opozycję w Senacie ustawę pozwalającą na przeprowadzenie – niedoskonałych, ale zasadniczo uczciwych – wyborów i wyjście z pata. Nie przesądzającą, że wybory takie będą, ale dającą na to szansę. Czy należy tę szansę odrzucać? Zwłaszcza że rozwiązania w 100 proc. legalnego nie da się już osiągnąć?

Aleksander Kwaśniewski przypomniał ostatnio, że dzięki jego mediacji na Ukrainie w 2004 r. podczas „pomarańczowej rewolucji” doszło de facto do trzeciej tury wyborów prezydenckich (gdy obóz urzędującego prezydenta sfałszował drugą turę). Czy takie rozwiązanie było przewidziane przez konstytucję Ukrainy? Nie było. Czy doprowadziło do wybrania powszechnie uznawanego prezydenta? Tak, a w dodatku dało temu krajowi elementarną stabilizację polityczną na kilkanaście lat (do następnego kryzysu, ale to już inna historia).

Tego rodzaju szansę dają teraz Polsce przyjęte właśnie przepisy. Można oczywiście ubolewać, że w ich sprawie nie doszło, tak jak na Ukrainie, do jasnego porozumienia między obozem władzy a opozycją, pod którym w 100 proc. podpisałyby się obie strony. Co więcej, to nieformalne „porozumienie” bardzo łatwo może upaść. W polskiej polityce między stronami sporu nie ma elementarnego zaufania, a szczególnie PiS już dowiódł wielokrotnie, że nie można mu ufać.

Czytaj też: Andrzej Duda wie już, że może przegrać

Czarne scenariusze i diabelska alternatywa

Można się zastanawiać nad wieloma czarnymi scenariuszami. Jest więc np. ryzyko, że marszałek Sejmu da bardzo krótki czas na zebranie podpisów, niemożliwy do realizacji, aby utrącić kandydaturę Trzaskowskiego. Albo że PiS w wypadku, gdy Andrzej Duda te wybory przegra, będzie je próbował podważyć w przejętym właśnie Sądzie Najwyższym. Same te rozważania pokazują, jak pod rządami PiS zniknęło z polskiej polityki wspomniane elementarne zaufanie. Lecz z drugiej strony także prawica musi mieć świadomość, że tego rodzaju ruchy strąciłyby nas z powrotem w polityczną zawieruchę o trudnych do przewidzenia konsekwencjach.

Na razie mamy więc ordynację wyborczą, która daje szansę wyjść z kryzysu. Co więcej, wygląda na to, że daje też szansę kandydatowi opozycji na zwycięstwo, bo poparcie dla urzędującego prezydenta szybko spada.

Warto się zastanowić, jaka jest alternatywa. Wybory nieuznawane przez znaczną część sceny politycznej i wyborców? Scenariusz ich ponownego bojkotu oznaczałby zatrucie polskiej polityki co najmniej na kolejnych pięć lat, podważenie legitymacji prezydenta, kolejne problemy Polski w Unii Europejskiej. No i, jako wisienkę na torcie, reelekcję Dudy i faktyczne przedłużenie rządów PiS, być może o wiele lat.

Wybory według przyjętej przez Sejm ordynacji oznaczają mecz na krzywym boisku z jedną bramką większą, a drugą mniejszą. Ale innego meczu nie będzie. Gramy?

Czytaj też: Bojkot nr 2 to wielki błąd

Więcej na ten temat
Reklama
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną