Osoby czytające wydania polityki

„Polityka”. Największy tygodnik w Polsce.

Wiarygodność w czasach niepewności.

Subskrybuj z rabatem
Kraj

Kosztowna rozgrywka. Wybory ważniejsze niż walka z pandemią

Premier Mateusz Morawiecki w Grodzisku Wielkopolskim. Premier Mateusz Morawiecki w Grodzisku Wielkopolskim. Piotr Skórnicki / Agencja Gazeta
Mamy lipiec, epidemia Covid-19 w kraju trwa od czterech miesięcy. Jaką mamy strategię? Jaka będzie cena działań rządu? Jak będzie wyglądał budżet kraju w tym roku? Wciąż nie znamy odpowiedzi na podstawowe pytania.

W początkowej fazie pandemii, na początku marca rząd polski zamknął granice i wdrożył kwarantannę społeczną. To była strategicznie bardzo dobra decyzja. Mieliśmy wtedy niewiele zachorowań i wielką szansę, aby zdławić lub zacząć kontrolować epidemię. Kupiliśmy w ten sposób czas na przemyślenie strategii i przygotowanie się na Covid-19, w tym na zakupienie potrzebnego sprzętu.

Niestety, czas ten nie został dobrze wykorzystany przez rząd. Przepisom zwiększającym dystans społeczny nie towarzyszyło konsekwentne wdrożenie jakiejkolwiek strategii, a większość działań podporządkowana była pracy nad wizerunkiem PiS i uzyskaniu przewagi w wyborach prezydenckich. Ani nie tłumiliśmy epidemii, ani nie poszliśmy scenariuszem kontroli epidemii i nabywania odporności stadnej przez społeczeństwo.

Czytaj też: Jak idą poszukiwania leku na Covid-19

Na co czekaliśmy?

Wdrożono kwarantannę wobec osób zagrożonych zakażeniem, ale dopiero od północy po stwierdzeniu tego zagrożenia, tak żeby wszyscy zdążyli pozałatwiać pilne sprawy i zrobić zakupy. Domownicy osób powracających z zagranicy nie byli objęci kwarantanną w ogóle. Nie robiliśmy także wystarczającej liczby testów, nie izolowaliśmy efektywnie chorych, przez co w marcu mieliśmy przyrost nowych przypadków na poziomie 20 proc. dziennie. Takie działania z punktu widzenia walki z epidemią nie miały sensu. Politycznie było to uzasadnione – rząd działał, ale bez takich restrykcji, które mogłyby być źle odebrane przez społeczeństwo (w porównaniu np. do państw azjatyckich ograniczenia były dużo łagodniejsze).

Czytaj także: Pół roku z Covid-19, czyli co wiemy o koronawirusie, a czego nie

W następnych miesiącach liczba zakażonych przyrastała już tylko o 3 proc. dziennie, ale osiągnięte zostało to nie dzięki testom, efektywnemu wyłapywaniu chorych i izolacji zarażonych, ale w sposób najbardziej kosztowny dla gospodarki – poprzez utrzymywanie obostrzeń zwiększających dystans społeczny, czyli de facto przez kwarantannę społeczną. Czy było to działanie współmierne do liczby przypadków i 3 proc. przyrostu zachorowań? Raczej nie. Nie mieliśmy w kwietniu przeciążonej służby zdrowia, więc kwarantanna społeczna była działaniem profilaktycznym, by utrzymać liczbę zachorowań na niskim poziomie.

Nadmierne spowalnianie epidemii to przedłużanie czasu rozprzestrzeniania się zakażeń w kraju, zwiększanie kosztów społecznych i ekonomicznych. W połowie kwietnia mogliśmy już poluzować niektóre przepisy i zacząć uwalniać gospodarkę. Dlaczego zrobiono to kilka tygodni później, gdy chorych było znacznie więcej? Co się zmieniło? Jedyną zmianą była decyzja o przełożeniu wyborów prezydenckich z 10 maja. Do tego doszło widoczne zniecierpliwienie społeczeństwa i pogarszające się nastroje wyborców.

Koszt parcia do wyborów

Czy w takim razie utrzymywaliśmy obostrzenia rujnujące społeczeństwo i gospodarkę, kosztujące nas miliardy złotych, tylko z powodu partykularnych interesów partyjnych? Jeśli tak jest, to koszt parcia do wyborów 10 maja liczy się nie w dziesiątkach milionów wydanych na wydruk kart do głosowania, ale w miliardach złotych – z uwagi na utrzymywany przestój gospodarczy. To pieniądze, które nam wszystkim, a w szczególności młodszym pokoleniom, przyjdzie spłacać przez następne lata.

To bardzo kosztowna gra polityczna, która nie uszła uwagi części społeczeństwa. To także wielki błąd strategiczny PiS, który w połączeniu ze skandalami finansowymi i arogancją władzy stał się przyczyną mobilizacji dużej części społeczeństwa przeciwko tej partii. Niestety, nie jest to jedyny koszt. W przypadku wzrostu zachorowań w następnych miesiącach – ze względu na brak zaufania społeczeństwa – nie da się już wprowadzić obostrzeń tak efektywnie jak w marcu 2020 r. To także może nas dużo kosztować.

Czytaj też: Respiratorów wciąż nie ma. Będzie komisja śledcza?

Jaka jest strategia rządu?

Nie znamy modeli, na podstawie których rząd podejmował decyzje o wdrożeniu obostrzeń lub ich zwolnieniu. Nie znamy warunków brzegowych, przy jakich obostrzenia powinny wrócić lub przy jakich rząd będzie skłonny wprowadzić stan wyjątkowy. Dlaczego? W tak krytycznej sytuacji jak wybuch pandemii na świecie od rządu należałoby oczekiwać przywództwa i dobrej komunikacji ze społeczeństwem. O swoich strategiach informowały rządy większości krajów zachodnich (Szwecji, Niemczech, Nowej Zelandii, Holandii, Wielkiej Brytanii i wielu innych). Mamy już lipiec i wciąż nie wiemy, na jakiej podstawie rząd polski podejmował i podejmuje decyzje.

Dlaczego rząd nie komunikuje nam strategii? Przyczyn może być wiele, od prostego jej braku, po brak umiejętności i doświadczenia w zarządzania sytuacja kryzysową. Jest też jeszcze inna możliwość: że jest to określona strategia polityczna. Komunikacja strategii wymusza konsekwencje w jej wdrożeniu, a to z kolei ogranicza pole do podejmowania decyzji, które mogą być wygodne dla partii rządzącej ze względów politycznych.

Wdrożenie ogłoszonej strategii można też łatwo rozliczać, a to także niewygodne w okresie wyborów. W sytuacji ostrej walki politycznej, gdy większość decyzji jest podporządkowana wyborom prezydenckim i interesom partii, konsekwentna walka z pandemią lub jej skutkami bardzo przeszkadza. Dotychczasowe postępowanie rządu raczej potwierdza ten scenariusz.

Czytaj też: Duda, pierwszy wirusolog kraju. Z Trumpem do pary

Co z gospodarką? Co z budżetem?

Dodatkowym argumentem przemawiającym za tym, iż priorytetem rządu nie jest w chwili obecnej polska racja stanu, jest brak jakiejkolwiek strategii gospodarczej czy nawet debaty ekonomicznej w sferach rządowych. Cały świat znalazł się w przededniu wojny gospodarczej lub w najlepszym przypadku wielkich przetasowań i zmiany strategii gospodarczej wielu krajów i regionów. Jak na to odpowiada Polska? Debatujemy o wyborach. Premier nie stawia się w Senacie na wezwanie o przedstawienie finansów państwa, zamiast tego jeździ po kraju i rozdaje milionowe czeki.

Minister finansów, nieobecny przez długi czas w jakiejkolwiek debacie publicznej, właśnie zaczął dyskusję z RPP o tym, czy złotówkę należy osłabić, czy nie. To trochę za późno, co także pokazuje, że strategii gospodarczej nie mamy. Jak w takim razie przygotowywane są programy tzw. tarczy antykryzysowej, które kosztują nas miliardy złotych? Czy są to działania ad hoc, jako reakcje na to, co dzieje się w krótkim okresie w gospodarce i w reakcji na nastroje społeczne?

Czy przeprowadzono rewizję budżetu w oparciu o koszt programów tarczy? Nie. Jak to możliwe? Francja dokonała rewizji budżetu już kilkakrotnie od marca 2020 r. Czy w Polsce nie ma takiej potrzeby? Czy oznacza to, że programy tarczy nie są istotnym wydatkiem i nie wpłyną w znaczący sposób na budżet państwa? Czy też może nie dokonujemy rewizji, bo trzeba by było pokazać publicznie, jak będzie wyglądał budżet państwa, a to może w znaczący sposób wpłynąć na decyzje wyborców?

Czytaj też: Wskaźnik reprodukcji wirusa w Polsce. Co mówią liczby?

Zostajemy w Unii? Wychodzimy?

Dziwi również, że w przestrzeni publicznej w ogóle nie ma dyskusji o tym, jak pozycjonować Polskę w zmieniającej się rzeczywistości gospodarczej. Być może jest to oczywiste, gdyż jesteśmy członkiem Unii Europejskiej i powinniśmy pracować z Unią nad wspólną polityka gospodarczą. Mamy szanse stać się beneficjentem ogromnych funduszy unijnych przeznaczonych na ratowanie gospodarki i ściągnąć do Polski inwestycje europejskie (nowa polityka unijna przewiduje przenoszenie do Europy produkcji z innych krajów).

Naturalne może się więc wydawać, że w interesie Polski jest dobra współpraca z Unią i tworzenie wizerunku, który przyciągnie inwestorów do Polski. Niestety, działania rządu nie potwierdzają przyjęcia takiej linii postępowania. Zmiany w systemie sądowniczym psują nam opinię na świecie, w programach tarczy przemycane są zmiany prawne, które również zniechęcają do Polski, a rząd oficjalnie antagonizuje się z Unią Europejską.

Dlaczego? Unia to nie tylko korzyści, ale kontrola praworządności i nadrzędność części unijnych przepisów nad prawem polskim. To wiąże ręce każdej władzy o zapędach autorytarnych. Znów priorytetem nie jest gospodarka i stabilność w trudnych czasach, a utrzymanie władzy nawet kosztem marginalizacji Polski na arenie międzynarodowej. Czy rząd dąży do wystąpienia lub co gorsza do wyrzucenia Polski z Unii Europejskiej? Jaką mamy alternatywę gospodarczą? Nie wiemy. Ile będzie nas kosztować ta niewiedza i brak strategii?

Czytaj też: Czy Bruksela przytnie miliardy euro dla Polski?

Zapłacimy rachunek wart miliardy

Mamy już lipiec i pierwsza tura wyborów prezydenckich za nami. Nie znamy strategii gospodarczej rządu. Nie znamy strategii walki z pandemią. Nie wiemy, co rząd jeszcze zrobi, nie wiemy, czy wdroży dalsze obostrzenia i na podstawie jakich kryteriów, czy nie powróci np. do pomysłu wprowadzenia stanu wyjątkowego. Ceną może być demokracja.

Nie wiemy, jaki rachunek zapłacimy za dotychczasowe działania. Jedno jest pewne, będzie wysoki, w setkach miliardów złotych, a spłacać go będziemy wszyscy. Ceną na pewno będzie inflacja i zubożenie społeczeństwa. Wszystko to pójdzie na konto Covid-19. Tylko że tylko cześć z tego to koszt pandemii, bardzo duża część to koszt rozgrywki politycznej. Bardzo kosztownej rozgrywki.

Czytaj też: Maseczek lepiej nie zdejmować. Daleko do odporności zbiorowej

Małgorzata Chojnowska jest prezesem firmy konsultingowej MCH

Więcej na ten temat
Reklama
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną