Wybory prezydenckie 2020 nie są ani końcem świata, ani końcem naszej cywilizacji. Są bardzo ważne, ale to nie koniec historii. Nie jest bowiem pewne, czy panujący w Polsce i w kilku innych krajach (Węgry, Turcja) system demokracji nieliberalnej, wodzowskiej, autorytarnej (jak ją zwał – tak ją zwał) – jest jeszcze do odrzucenia metodami demokratycznymi. Czy sprawy nie zaszły za daleko i czy może pojawić się zapotrzebowanie na inne niż głosowanie metody?
Czy system Orbána i Kaczyńskiego można odrzucić przy urnie wyborczej? Jedni uważają, że tak, inni, że wybory Duda–Trzaskowski to były ostatnie wolne wybory w Polsce, jeszcze inni sądzą, że to były już pierwsze wybory nowego porządku (z całym aparatem państwa po jednej stronie), które i tak nie mają decydującego znaczenia dla przyszłości Polski, gdyż Kaczyńskiego nie da się obalić przy pomocy urny wyborczej. Rafał Trzaskowski daremnie wzywał, żeby – tropem Tuska – prezes Kaczyński zniknął z polityki polskiej. Człowieka, który ma tak wiele narzędzi – władzę, rząd, wojsko, policję, służby, hierarchów – a także tysiące miernych, ale wiernych i powiązanych siecią wspólnych interesów – nie jest łatwo wyprosić.
Pouczająca jest tu najnowsza historia Węgier, śladem których Polska zmierza. – Porzućcie wszelką nadzieję – pisze Paul Lendvai, publicysta urodzony (1929 r.) na Węgrzech, ale od 1957 r. mieszkający w Austrii, były wieloletni korespondent „Financial Times” w Europie Środkowej, który często i – jak wspomina – bez przeszkód bywa w swojej ojczyźnie. W książce „Orbán. Nowy model przywództwa w Europie” (Kultura Liberalna 2019 r., przekład Maria Zawadzka, wszystkie cytaty pochodzą z tej książki) autor rozkłada ręce.