Nic tak nie dzieli Polaków jak mit „Solidarności”
Sierpień ’80. Nic tak nie dzieli Polaków jak mit „Solidarności”
Mija 40. rocznica Sierpnia 1980. Zaprosiliśmy na łamy internetowej edycji „Polityki” trzech publicystów młodszego pokolenia i różnych opcji, żeby zapytać, czy Sierpień ’80 jest jeszcze żywą ideą, czy już tylko martwą datą w historii. Zaczął Piotr Górski z „Res Publiki Nowej”, po Adamie Ostolskim („Krytyka Polityczna”) głos zabierze jeszcze Bartosz Brzyski (Klub Jagielloński).
W sierpniu 1980 r. w Stoczni Gdańskiej im. Lenina wybuchł strajk. Bezpośrednim zapalnikiem okazało się zwolnienie z pracy działaczki niezależnych związków zawodowych, suwnicowej Anny Walentynowicz. Iskra padła na podłoże przygotowane przez podwyżki cen i kilka lat intensywnej działalności środowisk opozycyjnych.
Czytaj też: Euforia i strach. O Sierpniu ′80 z Barbarą Labudą
Praktyka solidarności
Od początku fundamentalną rolę w proteście odgrywała praktyka solidarności: najpierw z bezpodstawnie zwolnioną koleżanką, potem z innymi strajkującymi zakładami (formuła, nielegalnego zresztą tak wówczas, jak dziś, strajku solidarnościowego). Strajkujący z różnych zakładów zebrali się i spisali postulaty, w większości dotyczące spraw bytowych (niższy wiek emerytalny, wolne soboty, dostępne mieszkania), połączonych organicznie z roszczeniami wolnościowymi (prawo do działalności związkowej, do strajku, wolność słowa i prasy). Po kilkunastu dniach udało im się zawrzeć porozumienie z rządem, dzięki czemu zarejestrowali niezależny od pracodawców związek zawodowy o nazwie