Przejdź do treści
Reklama
Reklama
Kraj

Sopot w czerwonej strefie. Zamknięte muzea, lokale na łopatkach

W Sopocie trzeba nosić maseczki także w plenerze. W Sopocie trzeba nosić maseczki także w plenerze. Michał Ryniak / Agencja Gazeta
Policja z głośników przypomina o obostrzeniach. Ludzie się boją, odwołują rezerwacje. Rezygnują, choć jeszcze się nie zamykamy po godz. 22 – mówi właściciel jednego z nadmorskich klubów.

Kiedy nadmorską ścieżką rowerową wjeżdża się do Sopotu, różnicy nie widać. Strefa żółta, czyli Gdańsk, gładko przechodzi w czerwoną. Drzewa tak samo zielone, mewy rozkrzyczane, nadmorskie knajpki w miarę zapełnione. Ale już na plaży po sopockiej stronie ludzi w maseczkach zdecydowanie więcej niż w gdańskiej.

Jakaś rodzina robi sobie selfie – wszyscy, łącznie z małym dzieckiem, zamaskowani po oczy. Swobodnie oddycha tylko łaciaty psiak. Spacerowiczom bez masek uwagę zwraca domorosły stróż porządku: starszy facet w maseczce i jednorazowych rękawiczkach.

Na monciaku też dominują maseczki. Pilnuje się zwłaszcza średnie i starsze pokolenie, grupki młodzieży – nie zawsze.

Czytaj też: Nauka z wirusem. MEN liczy, że covid da się przeczekać

Megafony i mandaty

Sopot w czerwonej strefie znalazł się w sobotę 3 października. Gdańsk i Gdynia weszły do żółtej. Sopocki przypadek to efekt 54 przypadków zakażeń koronawirusem, które sanepid potwierdził między 16 a 29 września. Wystarczyła jedna (krajowa) wycieczka seniorów – ­łącznie 33 uczestników i ich rodziny – by miasto znalazło się pod specjalnym nadzorem.

Sopocianie dzielnie znoszą nadzwyczajną sytuację. – Trzeba, to trzeba – mówi ze stoickim spokojem Magda. – Ale że po mieście znów jeździ policja czy straż miejska i z głośników nadaje info o czerwonej strefie, to jest nie do zniesienia. Megafony ma ustawione tak głośno, że za każdym razem podskakujemy wszyscy ze strachu, gdy przejeżdża pod domem. Czy naprawdę muszą się tak wydzierać?

Reklama