Kiedy nadmorską ścieżką rowerową wjeżdża się do Sopotu, różnicy nie widać. Strefa żółta, czyli Gdańsk, gładko przechodzi w czerwoną. Drzewa tak samo zielone, mewy rozkrzyczane, nadmorskie knajpki w miarę zapełnione. Ale już na plaży po sopockiej stronie ludzi w maseczkach zdecydowanie więcej niż w gdańskiej.
Jakaś rodzina robi sobie selfie – wszyscy, łącznie z małym dzieckiem, zamaskowani po oczy. Swobodnie oddycha tylko łaciaty psiak. Spacerowiczom bez masek uwagę zwraca domorosły stróż porządku: starszy facet w maseczce i jednorazowych rękawiczkach.
Na monciaku też dominują maseczki. Pilnuje się zwłaszcza średnie i starsze pokolenie, grupki młodzieży – nie zawsze.
Czytaj też: Nauka z wirusem. MEN liczy, że covid da się przeczekać
Megafony i mandaty
Sopot w czerwonej strefie znalazł się w sobotę 3 października. Gdańsk i Gdynia weszły do żółtej. Sopocki przypadek to efekt 54 przypadków zakażeń koronawirusem, które sanepid potwierdził między 16 a 29 września. Wystarczyła jedna (krajowa) wycieczka seniorów – łącznie 33 uczestników i ich rodziny – by miasto znalazło się pod specjalnym nadzorem.
Sopocianie dzielnie znoszą nadzwyczajną sytuację. – Trzeba, to trzeba – mówi ze stoickim spokojem Magda. – Ale że po mieście znów jeździ policja czy straż miejska i z głośników nadaje info o czerwonej strefie, to jest nie do zniesienia. Megafony ma ustawione tak głośno, że za każdym razem podskakujemy wszyscy ze strachu, gdy przejeżdża pod domem. Czy naprawdę muszą się tak wydzierać?
W Sopocie obowiązują najbardziej restrykcyjne obostrzenia, przede wszystkim nakaz zakrywania nosa i ust nie tylko w sklepach, komunikacji miejskiej i obiektach użyteczności publicznej, ale i na ulicy. Maseczek nie muszą nosić rowerzyści, biegacze i inni miłośnicy sportu w plenerze, a także grzybiarze czy po prostu amatorzy lasów – tam można oddychać pełną piersią. Bez masek mogą być także młode pary podczas ślubu i księża odprawiający msze. Ale już wierni muszą zakrywać usta i nos, a kościoły mogą być zapełnione tylko w połowie.
Policja nie tylko głośno nadaje komunikaty. Po dość spokojnej sobocie, kiedy wspólnie ze strażą miejską głównie informowała o wejściu Sopotu do czerwonej strefy, teraz niesubordynowanym wlepia mandaty.
Czytaj też: Jedni bez maseczek, inni w areszcie. Paradoksy pandemii w Polsce
Kurort pod specjalnym nadzorem
W Sopocie zgodnie z rozporządzeniem już zamknięte są instytucje kultury – nie działa Państwowa Galeria Sztuki i Muzeum Sopotu. Choć w takich miejscach poza wernisażami nigdy przecież nie ma tłumów. To nie galerie handlowe czy osiedlowe „biedronki”.
– Generalnie popieram rozsądne ograniczenia, ale jeśli działają kina i siłownie, to galerie sztuki i teatry też powinny. Oczywiście przy podobnie ograniczonej liczbie osób – komentuje Alicja Gruca, malarka i scenografka. – Niestety, ograniczenia w Sopocie są teraz koniecznością, uważam to za sytuację przejściową. Oby.
W kinach na film może wejść tylko jedna czwarta widzów. Kultura fizyczna ma lepiej – w aquaparkach i na basenach może się pluskać 75 proc. gości, w siłowniach „wyciskać” może jedna osoba na 10 m kw. – Dobrze, że rehabilitacja działa – mówi Marta, która korzysta z zabiegów w Zakładzie Balneologicznym. – Bałam się, że zamkną. Warunkiem korzystania z zabiegów jest negatywny wynik testu na covid.
Wydarzenia sportowe odbywają się bez udziału kibiców. Hotele działają, choć z wyłączeniem dyskotek. W reżimie sanitarnym funkcjonują szkoły, przedszkola i żłobki. Uliczne demonstracje mają słabe szanse powodzenia – w zgromadzeniach może brać udział nie więcej niż sto osób. Muszą trzymać półtorametrowy dystans i nosić maseczki.
Całkowicie zamknięto dyskoteki i nocne kluby, zakazem działalności objęte są wesołe miasteczka, targi i kongresy.
Czytaj też: Czy w Polsce wzrosła śmiertelność z powodu Covid-19?
Dla klubów dramat
W ogródkach barów i restauracji klientów mniej niż przed pandemią, ale pustkami nie świecą. – W sobotę ruch był jak zawsze, nie zauważyłem różnicy – mówi chłopak, który zaprasza do restauracji La Marea.
Różnicę za to zauważyła, i to boleśnie, Beata Szłapka z klubokawiarni Trzy Siostry: – Gastronomia dzieli się na restauracyjną i pubowo-klubową. Restauracje wciąż mają klientów, my – kluby – od soboty leżymy. Bo w eter poszedł komunikat, że w czerwonej strefie lokale czynne są tylko do godz. 22. Więc ludzie wybiorą się tutaj jeszcze na obiad czy kawę, ale wieczorem Sopot omijają. Jadą do Gdańska.
– Tymczasem to nieprawda z tym działaniem tylko do 22 – podkreśla Szłapka. – Na razie jesteśmy otwarci do 5 rano, jak zwykle. Tylko ludzie tego nie przyjmują do wiadomości.
Potwierdza to urząd miasta. Na swojej stronie komunikuje, że jeśli chodzi o gastronomię, to jest jeden wymóg: by w lokalach znajdowała się jedna osoba na 4 m kw. Tak będzie tylko do soboty 10 października. We wtorek minister zdrowia poinformował o kolejnych obostrzeniach: w strefach czerwonych lokale gastronomiczne czynne do godz. 22, żadnych potańcówek.
Czytaj też: Uzdrowiska i covid. Zabiegi, dystans i tańce-przytulańce
Najłatwiej zamknąć, odciąć
– Ludzie się boją. Odwołują rezerwacje. „Jesteście w czerwonej strefie” – tłumaczą. Już jak byliśmy w żółtej, zaczęli odwoływać – mówi Robert Danielewicz prowadzący nadmorski klub Atelier. – Rezygnują, chociaż wyjaśniamy, że jeszcze się nie zamykamy po godz. 22. I że trzymamy dystans – jedna osoba na 4 m kw. oznacza u nas 78 gości. A i tak teraz zwykle nie ma więcej niż 50 jednego wieczoru. Nosimy maseczki, mamy środki odkażające. Drastycznie tego przestrzegam – moja żona pracuje na oddziale onkologicznym, w najmniejszym nawet stopniu nie mogę narażać jej i jej pacjentów.
Właściciele pubów i klubów nie kryją, że sytuacja jest bardzo trudna. – Skończyła się pomoc z tarczy antykryzysowej, znikąd wsparcia. Lokale rozrywkowe leżą na łopatkach – mówi Szłapka. – Właściwie powinniśmy się pozamykać na cztery spusty. Ale to oznacza zwolnienie pracowników, a chyba nie o to chodzi?
– Jedziemy na oparach – przyznaje Danielewicz. – Jeśli właściciel lokalu nie obniży nam czynszu, umrzemy. Jeśli obniży, uda nam się wyjść na zero. I dodaje z goryczą: – Słyszałem, że zapowiada się jesień z zamkniętą gastronomią. To najłatwiejsze: zamknąć, odciąć. A wystarczyłoby zachowywać dystans i nosić maseczki. I bezwzględnie to egzekwować.
Czytaj też: Ilu przypadków zakażeń nie udało się wykryć?