Wreszcie można być singielką, a jednocześnie „całością” – ogłosił amerykański „Newsweek” w 1973 r. W domyśle: osobą spełnioną, niewybrakowaną. Podobno stało się to możliwe dzięki postaci Glorii Steinem, bezdzietnej, niezamężnej ikony feminizmu, założycielki pisma „Ms.”, która swoim życiem udowodniła, że alternatywą do bycia żoną i matką nie musi być tzw. stara panna opiekująca się kotami. Zdanie z „Newsweeka” było czymś w rodzaju podsumowania długiej batalii o to, by uznać i uszanować indywidualny wybór człowieka, który chce lub nie chce być w związku. Co po wiekach przymuszania ludzi do powinności matrymonialnej było postępem.
Tak widzi to Mona Chollet, francuska dziennikarka, autorka eseju „Czarownice. Niezwyciężona siła kobiet” (wyd. Karakter). Opisując mechanizm wykluczenia, przebiega epoki od czasów działań inkwizycji do współczesności. Rolę dzisiejszej czarownicy, tej z XXI w. – wykluczonej, napiętnowanej jak jej poprzedniczki – przypisuje, jak sama mówi w wywiadach, kobietom starym i bezdzietnym. Według Chollet to dwa tabu w kulturze, jeśli chodzi o kobiecość.
Prawda, że starzenie się wciąż nie jest wpisane w kobiecy kalendarz kulturowy. Znajduje się w nim miejsce dla młodości i wczesnego macierzyństwa, ze zdjęciami ze ślicznym bobasem, ewentualnie na bycie matką nastolatków, zwłaszcza prześlicznej córki, zwanej „minija”. Ale na tym kończy się horyzont kulturowej kobiecości. Niebyt zaczyna się z pierwszym siwym włosem. Nic dziwnego, że w ruch idzie farba – nie tyle, żeby wciąż się podobać, co po to, żeby człowieka nie zwolnili.
Drugie tabu, o którym pisze Chollet, nie jest już tak oczywiste. Grażyna przeczytała zdanie „można być singielką i całością” i wstawiła w miejsce „singielką” słowo: „mężatką”.