Kilkanaście dni przed Piątkiem Sami-Wiecie-Jakim dyrektorzy zaczęli przypominać nauczycielom, że treści lekcyjne muszą zgadzać się z podstawą programową przedmiotu oraz planem wychowawczym szkoły. Jeśli czegoś tam nie ma, nie wolno omawiać. Bo niby z jakiej racji? Przecież szkoła to nie prywatny folwark nauczyciela.
Czytaj też: Kartkówkoza i sprawdzianoza opanowały polską szkołę
Do kogo ta mowa? Dyrekcja robi się nerwowa
Zakładam, że dyrekcja chce dobrze. Zresztą nie mam powodów, aby myśleć inaczej. Niektórzy nauczyciele jednak zareagowali pytaniem: „Do kogo ta mowa?”. Może do osobnika, który na swoich lekcjach piętnował homoseksualizm, obśmiewał lesbijki, wyszydzał gejów? Może dyrekcja, prosząc pracowników o przestrzeganie prawa, miała na myśli tego nauczyciela? Czy w planie wychowawczym jest mieszanie z błotem osób LGBT? A może jest to w podstawie programowej z przedmiotu kolegi? Jasne, że nie ma! Więc do kogo ta mowa, aby trzymać się programów? No przecież nie do nas!
Piątek Sami-Wiecie-Jaki nieubłaganie się zbliżał, co można było poznać po zachowaniu dyrekcji. Znowu coś sobie przypomniała. Otóż jeśli chcemy zaprosić na lekcję, nie ma znaczenia, że zdalną, kogoś spoza szkoły, musi być to zaplanowane w programie przedmiotowym (akceptuje dyrekcja) bądź wychowawczym (akceptują rodzice). Jeśli nie mamy tej osoby w planie, musimy wysłać przez e-dziennik prośbę o zgodę do rodziców wszystkich uczniów, którzy będą słuchać naszego gościa. Bez zgody na piśmie nikogo nie możemy wprowadzić. Nawet na pięć minut. Zapomnijcie o spontanicznych inicjatywach. To niezgodne z prawem.