Pojęcie „dziaders” pojawiało się już wcześniej (także w wersji „boomer”), zwłaszcza w lewicowej publicystyce, ale w czasie ostatniej młodzieżowej rewolty zyskało na popularności. Określenie „dziad” natomiast, dość w sumie uniwersalne, podczas protestów było nadawane głównym wrogom kobiet, czyli politycznym sprawcom zaostrzenia przepisów aborcyjnych. Często nie ma tu wyraźnego rozróżnienia, ale jednak te dwie kategorie są odmienne, przyjrzyjmy się im zatem bliżej (traktujemy je opisowo, na zasadzie cytatu-konwencji, bez jakiejkolwiek intencji obrażania).
„Dziady”. To głęboko konserwatywni mężczyźni, zwolennicy „naturalnego” patriarchalizmu, tradycyjnej rodziny z podziałem ról płciowych, podkreślający swoją religijność i związki z Kościołem katolickim, tańczący i śpiewający z ojcem Rydzykiem. Opowiadający się za całkowitym zakazem aborcji, przeciwko związkom jednopłciowym, często także przeciw in vitro. Udający czasami nowoczesnych, ale przedkładający wspólnotę religijną, ideologiczną, etniczną ponad „prawa ludzkie”. Także ponad swobody obywatelskie, a co za tym idzie – konstytucję, trójpodział władzy, niezależność instytucji i tym podobne „abstrakcje”. Politycznie lokujący się przeważnie w PiS i okolicach, także Konfederacji (wcześniej w innych prawicowych partiach), raczej starsi lub w średnim wieku, choć metryka nie ma decydującego znaczenia. Za klasycznego przedstawiciela tej kategorii jest bowiem uważany całkiem młody Przemysław Czarnek, minister edukacji. Od „dziadów” niczego się nie wymaga, są w optyce progresistów niereformowalni, generalnie mają wyp…
„Dziadersi”. To bardziej skomplikowana grupa, przez to ciekawsza. Kaja Puto z „Krytyki Politycznej” napisała niedawno: „Dziadersom wydaje się, że »wypierdalać« to nie do nich – że złość na ulicach dotyczy tylko polityków PiS-u.