Osoby czytające wydania polityki

Wiarygodność w czasach niepewności

Wypróbuj za 11,90 zł!

Subskrybuj
Kraj

Sex talk

W kontekście kobiecej rewolucji na ulicach szczególnie groźna jest nienawiść wobec kobiet.

Ręka w górę, kto potrafi nazwać intymne części własnego ciała. Bez wahania, zażenowania, precyzyjnie, słowami, których nie zaczerpnął z encyklopedii zdrowia, filmu Pasikowskiego, więzienia ani z przedszkola. Słowami, z którymi czuje się swobodnie, używając pojęć na tyle uniwersalnych, żeby nie wprawić w popłoch rozmówcy. Umie ktoś? Niewiele znamy takich osób.

Albo drzewo, to, które mijamy codziennie, idąc do pracy – jak ono się nazywa? A kwiat, co rośnie obok? A niezidentyfikowany owad, który przysiadł na barierce balkonu? Mucha to nie jest, na osę nie wygląda, pszczoły wytruł przemysł, więc co to takiego, spore, pasiaste i lata?

Białych plam na mapach świata praktycznie już nie ma, ale roi się od nich w naszym najbliższym otoczeniu. Możemy zobaczyć na ekranie telefonu tycią wioskę Aborygenów przycupniętą na drugiej półkuli, ale żeby odpowiedzieć dziecku na najnaturalniejsze na świecie pytanie – skąd się wzięło – wykonujemy wysiłek porównywalny z wejściem na K2. Bez pomocy szerpów.

Wygibasy, jakich dokonujemy, żeby obejść nienazwane, bywają karkołomne. W serialu „Przyjaciele” Ross idzie na randkę z kobietą, która życzy sobie, żeby werbalnie poświntuszył. A jego zawodzą słowa. Jedyne, które przychodzi mu do głowy w kluczowym momencie z repertuaru seksualnego, to „wulwa”. „Co?” – podskakuje przejęta zgrozą kochanka. Ross prawidłowo nazwał część ciała, ale nie trafił w rejestr. Może nie znał synonimów, które pasowałyby do dirty talk. I z randki nici.

Ludzie szczycą się tym, że człowiek jako gatunek jest taki bystry, bo stworzył język. Ale przypomina on szwajcarski ser, tyle w nim dziur pojęciowych. Wychodzimy z domów, szkół, lekcji religii i przyrody, nie znając podstawowych nazw na określenie bytów z otaczającego nas świata.

Polityka 50.2020 (3291) z dnia 08.12.2020; Felietony; s. 94
Reklama