W Brukseli policja przyłapała konserwatywnego posła z Węgier, bliskiego współpracownika premiera Orbána, na udziale w nielegalnej, 25-osobowej homoseksualnej orgii w piwnicy gejowskiego baru. Czy akcja była próbą zastraszenia Węgier w związku z planowanym wetem wobec budżetu UE – nie wiadomo. W każdym razie zdaniem 29-letniego Polaka, organizatora orgii, policjanci zachowywali się bardzo niegrzecznie i poprosili uczestników o natychmiastowe okazanie dokumentów. „Jak mogliśmy szybko okazać nasze dokumenty, skoro nikt nie miał na sobie majtek” – skarży się belgijskim dziennikarzom 29-latek.
Nie chcę krakać, ale uważam, że przyłapanie bez majtek i w trakcie orgii obrońcy chrześcijańskich wartości i prominentnego europosła węgierskiej partii rządzącej jest sygnałem, którego europosłowie i europosłanki PiS nie powinni bagatelizować. To, że w tej orgii akurat nie uczestniczyli, nie oznacza, że nie ma planów przyłapania ich na jakichś innych konserwatywnych imprezach, na które roztargniony europoseł o orientacji chrześcijańsko-narodowej może trafić przez nieuwagę albo zwabiony obietnicą dyskusji o rechrystianizacji Europy czy (to ostrzeżenie dla prof. Legutki) propozycją swobodnej wymiany poglądów na temat filozofii Platona. I zanim zorientuje się, gdzie jest, zostanie brutalnie wykorzystany przez innych uczestników, wśród których – nie miejmy złudzeń – mogą się znaleźć przedstawiciele Niemiec czy któregoś z niechętnych Polsce krajów tzw. grupy skąpców. I nie pomogą tłumaczenia, że wszystko, co robił lub co z nim robiono, leżało w dobrze pojętym interesie Polski albo że, nie daj Boże, wykorzystano go bez jego wiedzy i zgody, dosypując mu czegoś do drinka.
W uprawianiu seksu w kilkadziesiąt osób nie ma oczywiście nic złego, zwłaszcza jeśli podczas takich spotkań rzeczywiście udaje się coś konkretnego dla Polski i Polaków załatwić.