Przez ostatni tydzień najważniejszym wydarzeniem na froncie walki z pandemią okazała się tzw. afera szczepionkowa, czyli zaszczepienie byłego premiera i grupy aktorów poza kolejnością, bo spoza „grupy 0”. Przez polityczny komentariat i media społecznościowe przetoczyło się tsunami moralnego oburzenia. Ponieważ w czasie tzw. afery zaszczepiono ponad 100 tys. osób, to w każdym aspekcie sprawa jest błaha, a komentariat i fejsbukowicze oburzają się, bo nie ma tańszego sposobu zapewnienia sobie dobrego samopoczucia niż moralne oburzenie. No i dobrze, no i na zdrowie, ale sprawa przestała być błaha, kiedy moralnie oburzył się obecny premier, wypowiadając takie oto słowa: „Nie ma żadnego uzasadnienia dla łamania zasad. Każda dawka szczepionki przekazana z naruszeniem harmonogramu to dawka, której może zabraknąć osobom najbardziej potrzebującym”. Szef Kancelarii Premiera minister Dworczyk zdiagnozował przyczyny moralnego skandalu: „Za bardzo zaufano osobom organizującym szczepienia i oddano zbyt dużo decyzji w ręce czy to dyrektorów szpitali, czy to właśnie osób organizujących szczepienia na poziomie szpitali”. Nadmienił także, że jeśli chodzi o organizację i logistykę, wszystko jest na medal i można by szczepić o wiele więcej osób, ale problemem jest brak szczepionek.
Sprawa przestała być błaha, bo z jednej strony rząd, szermując retoryką walki z „elitami” w imię ochrony „zwykłego Polaka”, któremu elity podiwaniają szczepionki, szykuje na siebie i PiS pułapkę polityczną (co miłe), a z drugiej – tworzy mechanizm, który może znacząco opóźnić czas uzyskania przez populację odporności stadnej (co jest niemiłe).
Rzecz bowiem polega na tym, że w przypadku szczepionki wyprodukowanej przez firmę Pfizer jej przydatność do użycia po rozmrożeniu z ultraniskich temperatur wynosi pięć dni.