Zaczęło się jeszcze przed świętami. W niektórych miejscach od zaskoczenia, bo szczepionki dotarły na kilka dni przed umówioną datą. W innych od irytacji, bo oczekujący w poczekalni na zastrzyk dowiadywali się, że szczepionka utknęła na obwodnicy setki kilometrów dalej i dotrze nie wcześniej niż za parę godzin.
Pierwsze ruszyły szczepienia tzw. grupy zero: lekarzy pracujących w szpitalach i prywatnych praktykach, dentystów, specjalistów, diagnostów laboratoryjnych, aptekarzy i całego personelu placówek służby zdrowia, także z techniki i administracji. W tę grupę włączono psychologów pracujących przy szpitalach i kapelanów. Pracowników domów pomocy społecznej oraz sanepidu, nauczycieli akademickich na uczelniach medycznych oraz ich studentów. Z czasem dopisano do listy jeszcze rodziców wcześniaków, przebywających w szpitalach. W sumie to ponad milion osób.
Po 25 stycznia ruszyć mają szczepienia tzw. grupy pierwszej. Na liście są osoby po 60. roku życia w kolejności od najstarszych, nauczyciele, służby mundurowe i pensjonariusze domów opieki społecznej. To wyjątkowo liczna, bo przekraczająca 10 mln obywateli grupa. Czeka na nich ponad 6 tys. punktów w całej Polsce, które zgłosiły się do rządowego programu.
Dopiero po grupie pierwszej przystąpią do szczepień Polacy wpisani w grupę drugą: inni pracownicy sektora edukacji, pracownicy sektorów infrastruktury krytycznej, transportu publicznego, urzędników bezpośrednio zaangażowanych w zwalczanie epidemii, osoby w wieku poniżej 60. roku życia z chorobami przewlekłymi zwiększającymi ryzyko ciężkiego przebiegu Covid-19. To kolejnych kilka milionów ludzi. Potem są jeszcze przedsiębiorcy i pracownicy sektorów zamkniętych na mocy rozporządzeń, czyli grupa trzecia, a na końcu wyszczepienie „pozostałej części populacji dorosłej”.