Na ulicach było w ostatnim tygodniu zimno i jednocześnie wyjątkowo gorąco. W Warszawie – kilka, nawet 10 tys. osób. W innych miastach też protestowano. Po trzech miesiącach od pamiętnego orzeczenia dotyczącego aborcji protesty znów przybrały na sile.
„Jakiś kryminalista z Kancelarii Premiera opublikował oświadczenie mgr Przyłębskiej ws. aborcji. Nadchodzi czas próby” – takie wezwanie padło w mediach społecznościowych w środę, 27 stycznia. „Bierzcie gogle, przyłbice, nawet gaz pieprzowy. Protestujemy wszędzie, zostawiając ślady. Farba, spray, klej w dłoń!”.
I poszli, znowu, po miesięcznej przerwie, tak jak chodzili jesienią. Najpierw pod pseudoTrybunał. Z zielonymi bandankami, przypominającymi o niedawnym zwycięstwie Argentynek, które o legalną aborcję walczyły przez 15 lat. Mimo sfatygowanych kręgosłupów i strzykania w kolanach wyszły też Polskie Babcie. „Drogi jest nam los naszych córek i naszych wnuczek”.
Na drzwiach Trybunału zawisł plakat z przesłaniem: „Dziś Argentyna, jutro Polska”. Najdłużej zostaną w pamięci unurzane w czerwonej farbie lalki i pluszaki, które rozrzucono wzdłuż al. Szucha. Policja, która pierwszego dnia właściwie nie zauważała tańczącego przed nią tłumu, kolejnego realizowała odmienne rozkazy. Jeszcze przed startem marszu policjanci zaczepiali Katarzynę Konstantin – znaną z manifestacji jako Babcia Kasia z inicjatywy Polskie Babcie – twierdząc, że „istnieje podejrzenie”, iż pisała po murze. Symboliczna blokada miasta miała trwać dwie godziny, a rozrosła się w trwający do nocy protest. Policjanci otoczyli kilkutysięczny tłum, zgodzili się wypuszczać ludzi z kordonu tylko po ich wylegitymowaniu. Szturchali, a to łokciem, a to barkiem. – Ty k.