JOANNA PODGÓRSKA: – „Siedzę za szafą i nie mogę się pozbierać” – to reakcja młodej ginekolożki na publikację orzeczenia Trybunału. Jaka była pańska?
MACIEJ SOCHA: – Dla mnie to także bardzo trudna sytuacja, bo ja tak naprawdę prawie nie mam życia poza ginekologią. Pracuję bardzo intensywnie. Zajmuję się zarówno położnictwem i perinatologią, jak i ginekologią operacyjną, onkologiczną i uroginekologią. Jestem bardzo blisko kobiet. Pracuję z parami, których dzieci dotknięte są ciężkim i nieodwracalnym uszkodzeniem. Rozmawiając z nimi, przechodzę pewną drogę. Ona rozpoczyna się już na etapie problemów z zajściem w ciążę i dylematów, co powiedzą inni, kiedy dowiedzą się, że to dziecko z in vitro. Kolejnym krokiem jest radość ze stwierdzenia ciąży. Dopiero potem pojawiają się podejrzenia nieprawidłowości w badaniu USG. To zawsze jest moment wstrząsu, ale zaczynamy diagnostykę – serię badań ultrasonograficznych, pobieramy próbki do badań biochemicznych, oceniamy ryzyko zespołu Downa, Edwardsa, Pataua, badamy nawet tzw. wolne DNA płodowe, wyizolowane z krwi matki.
Pracuję także w prywatnej poradni perinatologicznej, gdzie robimy najnowocześniejsze badania na europejskim poziomie, nieporównywalnym do tego, co oferuje publiczna poradnia. Ostatecznie, kiedy jesteśmy pewni, z jakim schorzeniem mamy do czynienia, stawiamy ostateczną diagnozę. Nie mogę słuchać polityków czy dziennikarzy, którzy próbują toczyć dyskusje na ten temat, nie mając żadnej wiedzy. Rozpoznania w medycynie płodowej to zazwyczaj nie są pojedyncze wady czy nieprawidłowości. To nie takie proste. Najczęściej, gdy mamy do czynienia z dzieckiem, które ma nieprawidłowy kariotyp i np. dodatkowy chromosom 13. pary, towarzyszą mu inne wady. Każdą z tych nieprawidłowości muszę opisać rodzicom i wytłumaczyć, co oznacza.