Zuzanna Rudzińska-Bluszcz napisała, że jest już zmęczona, a sytuacja (czyli szansa na znalezienie poparcia w rządzącej koalicji) jest beznadziejna.
Czytaj też: Rzecznik na celowniku PiS
Ta władza ma w nosie urząd RPO
Można powiedzieć, że i tak długo wytrzymała: przechodziła sejmową procedurę trzykrotnie, senacką – raz. Zawsze odbywały się rozmowy z poszczególnymi klubami parlamentarnymi, przesłuchania w sejmowej komisji sprawiedliwości i praw człowieka (gdzie posłowie PiS, Solidarnej Polski czy Porozumienia nie mieli najczęściej pytań), było wystąpienie przed Sejmem.
Starała się. Na początku była zresztą bardzo koncyliacyjna, akcentując przede wszystkim prawa socjalne. Wykazała się dobrą wolą, wiedzą, talentem interpersonalnym, wytrwałością. To, co może dziwić, to jej bliska naiwności wiara, że PiS i jego koalicjanci wybiorą kogoś, kto nie jest zaufany i nie będzie na tym stanowisku prezentował jedynie słusznej linii partii i rządu. „Od końca kadencji Adama Bodnara minęło ponad pięć miesięcy. Dlaczego? Ponieważ większość rządząca ma w nosie ten urząd. Uważam, że to lekceważenie obywateli w jednym z najtrudniejszych momentów w najnowszej historii Polski” – napisała Rudzińska-Bluszcz w oświadczeniu w mediach społecznościowych.
Jej rezygnacja to koniec próby przekonania polityków, po raz drugi w historii urzędu RPO, do kandydata zaproponowanego przez organizacje obywatelskie. Udało się przekonać opozycję – co i tak jest sukcesem.