Gdy ludzie związani ze Zjednoczoną Prawicą na potęgę doją państwo i powiększają majątki, wrażenie robi na mnie odosobniony przypadek Adama Andruszkiewicza, posła i sekretarza stanu w KPRM, który zarabia 160 tys. zł rocznie, ale deklaruje, że niczego cennego nie posiada.
Z jego oświadczenia wynika, że nie ma domu, mieszkania, działki, samochodu lub innego pojazdu o wartości przekraczającej 10 tys. zł, mienia ruchomego powyżej tej kwoty, nie jest właścicielem firmy, akcji giełdowych, fundacji i nie nabył od Skarbu Państwa ani kawałka gruntu. Ktoś mógłby pomyśleć, że polityk ten odkłada pieniądze w banku, ale okazuje się, że w ciągu dwóch ostatnich lat jego oszczędności wzrosły zaledwie o 3 tys. zł.
Nie wiadomo, jak Andruszkiewicz doszedł do tego, że niczego nie ma; on sam zapewnia, że osiągnął to w sposób całkowicie legalny. Dlatego trochę przykro, że jego bezkompromisowa postawa spotyka się z nieufnością i brakiem zrozumienia. Brak w oświadczeniu majątkowym Andruszkiewicza nawet jednego cennego przedmiotu rodzi niewybredne żarty i ironiczne komentarze. Andruszkiewicza i jego oświadczenia nikt nie traktuje poważnie, dlatego uważam, że powinien poprosić CBA o ponowną kontrolę swoich oświadczeń. Być może doprowadzi to do ujawnienia jakiegoś majątku, o którym Andruszkiewicz zwyczajnie zapomniał albo w przypływie emocji przepisał na żonę czy krewnych, ewentualnie nie zorientował się, że należy on do niego. Obaliłoby to krzywdzące Andruszkiewicza posądzenia o to, że nie potrafi w polityce niczego wartościowego osiągnąć.
Dzięki swojemu zeznaniu podatkowemu Andruszkiewicz staje się postacią jeszcze bardziej tajemniczą niż dotknięty przez Boga prezes Obajtek. Informacji o tym, jak Obajtek dorabiał się działek, spółek, apartamentów i pałaców, codziennie przybywa.