Zamknęliśmy w domach – bez żadnych wyrzutów sumienia – i skazaliśmy młodzież na naukę zdalną („polscy uczniowie należą do europejskiej czołówki, jeśli chodzi o długość nauki zdalnej”), ograniczyliśmy bez żadnego sentymentu dostęp do rozrywki i kultury oraz przerzuciliśmy na aktywne zawodowo kobiety niemal całą odpowiedzialność za naukę i wychowywanie dzieci.
Natomiast gospodarka idzie niemal bez przeszkód pełną parą i w opinii ekspertów ma zanotować w 2021 r. wzrost. W konsekwencji – jak poinformował jeszcze w marcu minister zdrowia Adam Niedzielski, powołując się na raport sanepidu – to zakłady pracy stały się obecnie jednym z dominujących miejsc generujących zakażenia. Prawie 50 proc. zachorowań na covid-19 ma miejsce właśnie w nich.
Czytaj też: Święta pod pandemią
Pracujemy zdalnie? Tylko 10 proc. pracowników
Nie jest bowiem prawdą, że Polacy mogą przejść masowo na pracę zdalną i w ten sposób uniknąć zakażenia. Jest wręcz odwrotnie, większość z nich tak jak przed pandemią świadczy pracę w trybie stacjonarnym, a wezwania do pozostania w domach odbiera jako czystą abstrakcję.
W ocenie GUS liczba osób pracujących zdalnie nie jest tak duża, jak mogłoby się nam wydawać. Wpływ pandemii na sposób świadczenia pracy jest oczywiście widoczny, ale zdecydowanie nie aż tak duży: „W IV kwartale 2020 r. liczba osób zwykle wykonujących swoją pracę w domu wyniosła 1609 tys. (co stanowiło 9,7 proc. wszystkich pracujących) i zwiększyła się w stosunku do III kwartału 2020 r., jak i do analogicznego okresu 2019 r.