Pandemia pokazała, kim tak naprawdę jest główny bohater ludzkiej opowieści. To dom, najbliższe otoczenie człowieka i tych, z którymi je dzieli. Do tego grona zaliczają się członkowie rodziny, współlokatorzy, sąsiedzi, zwierzęta, a także – co wyszło dopiero teraz – szerzej pojęta przyroda.
Jak trwoga, to do Boga, głosi polskie przysłowie. W tym przypadku do Matki Natury. Lgniemy do roślin, kwiatów, drzew, chcemy je mieć w domu, na podwórku. Powstała aplikacja, która robi to, czym nie zawraca sobie głowy szkoła – uczy nazywać rośliny z naszego otoczenia. A my, w miastach, czy nie dostaliśmy szmergla na punkcie balkonów? Konkurs na najpiękniej ukwiecony balkon trwa.
W powodzi pandemicznej dom stał się Arką Noego. Zapakowani na nią ludzie wraz ze swoimi zwierzęcymi i roślinnymi pobratymcami kołyszą się na falach doniesień o ilości zakażeń, wydolności bądź niewydolności rządów do zapewnienia obywatelkom i obywatelom opieki medycznej i szczepień. Bujają się na niespokojnych wodach i przepatrują horyzont w poszukiwaniu bezpiecznego lądu, wpadając w wiry zwątpień („pani wierzy w tą pandemię?”) i teorii spiskowych („wszyscy mamy czipy”). Nikt nie może z arki-domu wyjść – praca w domu, szkoła online, gotowanie, sprzątanie, zmywanie, odkurzanie – wszystko odbywa się w domowych pieleszach.
W takich warunkach nieuchronne są weryfikacje. Nagle się okazuje, kto jakiego sobie wziął Noego. Znamy wiele feministek, które w teorii wiedzą wszystko o równych prawach, nawet o tym piszą, ale w domu wykonują lwią część pracy, która z równością nie ma nic wspólnego. Pranie, rozwieszanie, składanie wysuszonego, rozkładanie rzeczy w szafach, zakupy, rozparcelowywanie dóbr w lodówce i szafkach, siekanie, gotowanie, podawanie, zmywanie – kto to wszystko w domu robi?