Minister Przemysław Czarnek alarmuje, że sytuacja polskich rodzin jest dramatyczna i zapowiada radykalne działania edukacyjne w ich obronie. Są oczywiście polskie rodziny, które radzą sobie całkiem nieźle. Powiedzmy sobie uczciwie: rodzinom Obajtków, Kempów, Szydłów, Czarneckich czy Sobolewskich niczego dziś nie brakuje, co Zjednoczonej Prawicy należy zapisać na plus. Niestety inne, mniej zaradne rodziny, z kolan wstają z trudem i ledwo wiążą koniec z końcem.
Czarnek podkreśla, że polska rodzina „jest uderzana ze wszystkich stron, a jej obraz jest absolutnie fałszywy”. Po 5 latach uderzania ten obraz moim zdaniem nie może dziwić. Efekty wszyscy znamy: w polskich rodzinach ubywa dzieci. Polki nie chcą ich rodzić, bo uważają, że w czasach pandemii, kryzysu klimatycznego i rządów PiS posiadanie dzieci nie ma sensu. „Nie urodzę dziecka dla jego dobra. Nigdy by mi tego nie wybaczyło” – poinformowała mnie pewna młoda kobieta. Nie kryje zresztą, że po obejrzeniu w telewizji pani prezes Przyłębskiej, abp. Jędraszewskiego albo niektórych polityków PiS jej i mężowi i tak odechciewa się seksu. „Świadomość, że oni naprawdę istnieją, chroni przed zajściem w ciążę skuteczniej niż środki antykoncepcyjne”.
Podoba mi się, że minister Czarnek do wzmożenia dzietności pragnie zachęcać w sposób naukowy. „Będę wnioskował o utworzenie nowej dyscypliny naukowej – nauki o rodzinie” – ogłosił, zapowiadając, że „trzeba na nowo pokazywać ludziom, co to jest rodzina, z kogo się składa, jakie ma niezwykłe znaczenie dla państwa”. Celem nowej nauki jest też to, żeby te rodziny łatwiej powstawały i „żeby to wszystko było dla przeciętnego Polaka”, a nie tylko dla osób dobrze sytuowanych.
Rząd PiS i sam Czarnek najchętniej zwiększyliby dzietność polskich rodzin przy minimalnym udziale seksu.