Dramat Afganistanu dociera do nas razem z uchodźcami. Kilkuset „naszych”, wcześniej współpracujących z polskimi misjami w Afganistanie, udało się już w dramatycznych okolicznościach sprowadzić do Polski; „nienaszych” od kilkunastu dni trzymamy pod strażą na granicy z Białorusią. Niewykluczone, że brutalność wobec grupki ludzi internowanych w zaroślach koło Usnarza Górnego ma zrównoważyć w oczach wyborców PiS ustępstwo w sprawie ewakuacji uciekinierów z Kabulu. Deklaracja wicepremiera Glińskiego „obronimy Polskę przed uchodźcami” jest przecież jawnym podtrzymaniem hasła „zero imigrantów”, które w 2015 r. walnie przyczyniło się do zwycięstwa prawicy. Bez wątpienia polski rząd starał się robić wszystko, żebyśmy w Usnarzu nie zobaczyli ludzi, tylko problem. Kordon zamaskowanych żołnierzy przez ostatnie dni nie dopuszczał w ich pobliże ani mediów, ani prawników, ani wolontariuszy, zasłaniał ciężarówkami, zagłuszał hałasem silników i syren. Tak, żeby nie można było zobaczyć ich twarzy, usłyszeć próśb. Ktoś wydał żołnierzom i funkcjonariuszom Straży Granicznej te podłe rozkazy. Garstka wystraszonych, umęczonych ludzi została cynicznie obsadzona w propagandowym teatrzyku. Byli: biologiczną bronią Łukaszenki w hybrydowej wojnie z Polską, forpocztą kolejnej wielkiej fali migracyjnej, uzasadnieniem dla ustawianych już od miesiąca wzdłuż białoruskiej granicy żyletkowych zasieków, pretekstem do kolejnych ataków na opozycję. Urządzono pokazówkę.
Działania polskiego rządu wobec internowanych w Usnarzu były nie tylko bezprawne (odsyłam do komentarza Ewy Siedleckiej w polityka.pl), niehumanitarne, niegodziwe (jak w końcu raczył zauważyć episkopat), ale w każdym z uzasadnień kłamliwe.