24 osoby proszące o azyl koczują uwięzione pomiędzy białoruską i polską granicą. Polska Straż Graniczna nie przyjmuje ich złożonych przez pełnomocników wniosków o azyl i nie dopuszcza pomocy humanitarnej. Premier Mateusz Morawiecki, pytany przez dziennikarzy, czy ci ludzie dostają jedzenie i picie i jak rząd zamierza zareagować, odpowiedział: „Przede wszystkim jesteśmy zobowiązani bronić naszej granicy. Inaczej pistolet przyłożony przez pana Łukaszenkę do naszej głowy mógłby wypalić”.
Czytaj też: Afganistan. Wizja kryzysu migracyjnego
To nie ludzie, tylko broń biologiczna Łukaszenki
Od dwóch miesięcy władze białoruskie podrzucają uchodźców najpierw na litewską, a teraz na polską granicę. Podobno sprowadzają ich za 15 tys. dol. od głowy z Iraku (na naszej granicy są Afgańczycy, więc to nie ci sprowadzani). Przewożą ich jako turystów, obiecując pomoc w przerzuceniu przez granicę. Robią na tym biznes, ale przede wszystkim szantażują Unię, żeby cofnęła sankcje gospodarcze.
No więc nie ulegamy szantażowi Białorusi, zwalniając się z humanitaryzmu, bo ci tam, na granicy, „to nie są ludzie, tylko broń biologiczna Aleksandra Łukaszenki”. Niech wracają na Białoruś, która ich nie wpuszcza i nie jest „państwem bezpiecznym”, bo przecież udzielamy azylu prześladowanym tam ludziom.
Spodziewamy się kolejnych ataków bronią biologiczną, więc minister obrony Mariusz Błaszczak chwali się sprawnie rozciąganymi na 150 km polsko-białoruskiej granicy zasiekami z drutu kolczastego i wsparciem w sile 900 żołnierzy.