Polski supersamochód Arrimera Hussarya, który miał kosztować ponad milion złotych i rozpędzać się do 100 km/h w 3,2 sekundy, spotkał smutny koniec. Okazał się konstrukcją tak nowoczesną i luksusową, że Polski na niego nie stać. Pierwszy egzemplarz Arrimery Hussaryi, będący próbką możliwości polskiej myśli konstruktorskiej, tak zachwycił ówczesnego wicepremiera Mateusza Morawieckiego, że z wyprodukowania drugiego egzemplarza na wszelki wypadek zrezygnowano.
W lepszej sytuacji od niewyprodukowanej Arrimery Hussaryi jest elektryczny samochód Izera, którego także jeszcze nie wyprodukowano, ale jest nadzieja, że uda się go wyprodukować, zanim idea jego produkcji upadnie. Na razie trwa dramatyczny wyścig z czasem: niedawno Sejm uchwalił ustawę umożliwiającą prezesowi Kaczyńskiemu wbicie pierwszej, symbolicznej łopaty pod wycinkę kilkunastu hektarów lasu, którego likwidacja umożliwi mu wbicie kolejnej pierwszej, symbolicznej łopaty rozpoczynającej budowę fabryki. Jej powstanie umożliwi premierowi Morawieckiemu uroczyste przecięcie wstęgi na nowo oddanej linii produkcyjnej, z której zjedzie pierwszy egzemplarz Izery.
Nie wiadomo, czy przeciętnego Polaka na podróżowanie Izerą będzie stać. Jeśli nie, może wybrać inny środek transportu, np. pociąg. Na pociąg przeciętnego Polaka jeszcze stać, z tym że nie jest pewne, czy PKP stać na to, żeby wszystkich chętnych Polaków wozić. Bo wiele wskazuje, że niektórzy Polacy się do jazdy pociągiem nie nadają.
Nasze kolejnictwo się modernizuje za miliardy z UE, ale z powodu niskiej kultury pasażerów mogą to być pieniądze wyrzucone w błoto. W „Gazecie Wyborczej” ci pasażerowie wyłącznie narzekają, np. że na peronie tłok taki, że trudno się przecisnąć, pociąg spóźnił się 15 minut, a tłum od razu rzucił się do środka, albo że „przez całą drogę towarzyszyły nam hałas z korytarza, krzyki, alkohol, wyzwiska”.