Dopiero gdy śmigłowce LPR zaczęły lądować w centrum stolicy, Ministerstwo Zdrowia zauważyło powagę sytuacji. Co czwarta karetka w kraju nie wyjeżdża z powodu braku obsady. Wojewoda mazowiecki zwrócił się do MON z prośbą o oddelegowanie żołnierzy z kwalifikacjami ratownika medycznego lub pielęgniarki do obsady w 40 zespołach ratownictwa medycznego.
Minister Adam Niedzielski, kiedy już dostrzegł protest, przekonywał, że chodzi wyłącznie o ratowników pracujących na kontraktach. To nieprawda. Kontraktowi zaczęli wypowiadać umowy ze stacjami pogotowia i szpitalami już w lipcu i sierpniu i po 30 dniach przestali świadczyć usługi. Etatowi dołączają do protestu, idąc masowo na zwolnienia w ramach akcji „Dbam o zdrowie”. Tak dzieje się m.in. w Wojewódzkiej Stacji Pogotowia Ratunkowego i Transportu Sanitarnego Meditrans” w Warszawie, co paraliżuje system w stolicy i województwie. W Chełmie z powodu zwolnień lekarskich brakuje 1/3 obsady. Podobnie w Łodzi. We Wrocławiu 19 ratowników kontraktowych zwolniło się z pracy, a ponad 50 etatowych jest na L-4.
Protestują w całym kraju: Białystok, Łomża, Olsztyn, Bydgoszcz, Kościerzyna. Codziennie dochodzą też nowe miasta, w których ratownicy kontraktowi wypowiadają umowy, więc przestaną pracować w październiku: Poznań, Gdańsk, Elbląg, Sulechów, Siedlce, Brodnica, Środa Wielkopolska.
Chcą zarabiać więcej.„To współczesna forma niewolnictwa” – tak dr Paweł Grzesiowski, ekspert Naczelnej Rady Lekarskiej ds. walki z Covid-19, skomentował na Twitterze print screen przelewu na 3181,76 zł. Tyle w czerwcu zarobił kierownik zespołu wyjazdowego ZRM. „Dlatego ratownicy pracują na 3 etatach, bo jeszcze muszą coś jeść”.
Minister twierdzi, że dostali podwyżkę, ratownicy, że znowelizowana ustawa o sposobie ustalania najniższego wynagrodzenia, która weszła w życie 1 lipca i stała się zarzewiem protestu, nie zwiększyła ich zarobków.