W Azji na targach wywleka się psy z bambusowych klatek i bije po głowach pałkami. To psy „na mięso”. W Polsce na fermach futrzarskich hoduje się zwierzęta, zabija je i obdziera ze skóry. Na futro. Pytamy: po co komu dziś mięso? A futra? I co to za jakaś upiorna „tradycja”?
„Dlaczego jest pani wegetarianką?”, zapytał dziennikarz pisarkę Marguerite Yourcenar. „Bo nie bardzo wiem, jak miałabym strawić agonię” – odparła. Ta anegdota krąży wśród profesorów paryskiej Sorbony, przytaczają ją Murielle Gagnebin i Julien Milly w książce, której tytuł można przetłumaczyć jako „Wstydliwe obrazy” („Les images honteuses”, 2006).
Autorka „Pamiętników Hadriana” nie jadła mięsa i ujmowała się za prawem zwierząt do życia, sprzeciwiała się skazywaniu ich na cierpienie. Nie ona jedna. Pitagoras, da Vinci, Rousseau, Voltaire i inni też próbowali uczulić ludzi na to, czym naprawdę jest ubój. „My, którzy mamy dostęp do owoców urodzajnej ziemi, nie mamy żadnych powodów, by zabijać dla pożywienia” – argumentował Plutarch w traktacie zatytułowanym „De esu carnium” („Jeść mięso”). Kończył w tonie nieco desperackim: „I nic nas nie wzrusza, ani piękne ubarwienie, ani słodycz głosu, ani subtelność ducha (…) dla małego ciała pozbawiamy zwierzęta życia, słońca, światła i biegu życia, który został im dany przez naturę”.
Leonardo da Vinci w zbiorze rysunków i notatek („Codex Atlanticus”) nazwał układ pokarmowy mięsożernych ludzi „karczmą dla zmarłych”. Jean-Jacques Rousseau uznał, że ludzi i zwierzęta łączy zdolność do czucia. Obserwując los tych ostatnich, zastanawiał się nad źródłami antropocentryzmu i nad tym, skąd bierze się zło.