Wyrok zapadł we wniesionej przez premiera sprawie zwanej „o wyższości prawa polskiego nad unijnym”. Komisja Europejska i Parlament Europejski apelowały o poniechanie tej sprawy. Ale ton ustnego uzasadnienia i komunikatu wydanego przez Trybunał, to już de facto zapowiedź polexitu: „integracja odbywająca się na podstawie prawa unijnego, oraz przez jego wykładnię dokonywaną przez TSUE, osiąga nowy etap, w którym organy UE działają poza granicami kompetencji”, więc „RP nie może funkcjonować jako państwo suwerenne i demokratyczne” – uzasadniał wyrok sprawozdawca, sędzia Bartłomiej Sochański.
Sens wyroku jest taki: to nie Polska łamie unijne prawo. Łamie je Unia, zmieniając jego treść wyrokami TSUE. Teraz to Trybunał Przyłębskiej będzie orzekał, w którym wyroku TSUE przekroczył swoje uprawnienia, czyli działał „ultra vires”. Tych wyroków TSUE polskim sędziom nie wolno stosować. Na ironię, Trybunał Przyłębskiej orzekał z dublerami, więc – w świetle wyroku Trybunału Praw Człowieka (sprawa Xeroflor z lipca), wyrok nie jest prawnie ważny. Ale według władzy to Trybunał przejmuje kompetencje TSUE do wykładni unijnego prawa. Oczywiście tylko na użytek Polski, dzięki czemu będziemy tworzyć w Unii enklawę rządzącą się własnym prawem.
Dzień po wyroku Przewodnicząca Komisji Europejskiej Ursula von der Leyen wydała oświadczenie, że jest „głęboko zaniepokojona”, zleciła służbom „przeprowadzenie dogłębnej i szybkiej analizy” sytuacji w celu podjęcia dalszych kroków. I podkreśliła, że „traktaty są bardzo jasne”, orzeczenia TSUE są wiążące dla wszystkich organów państw członkowskich, a prawo unijne jest ponad krajowym. „W celu zapewnienia przestrzegania tej zasady wykorzystamy wszystkie uprawnienia przysługujące nam na mocy Traktatów”.