Sądowa batalia o rejestrację cyklicznego Marszu Niepodległości w Warszawie zakończyła się dla Roberta Bąkiewicza, szefa stowarzyszenia i organizatora marszu, porażką poprzedzoną sądowym rollercoasterem.
Bąkiewicz chciał kolejnej zgody na organizowanie marszu narodowców przez cztery następne lata, do 2023 r. Już raz taką zgodę dostał – w 2017 r. wojewoda mazowiecki Konstanty Radziwiłł wydał ją także w tym roku, ale warszawski ratusz zaskarżył tę decyzję do Sądu Okręgowego, podkreślając, że marsz narodowców w 2020 r. odbył się nielegalnie, a więc nie został spełniony warunek o cykliczności zgromadzenia. Sąd Okręgowy w Warszawie uchylił decyzję wojewody, a Sąd Apelacyjny tę decyzję podtrzymał.
Rok temu – w czasie prawdopodobnie największego nacjonalistycznego wydarzenia w Europie – zatrzymano łącznie 309 osób, w tym 36 wobec podejrzenia popełnienia różnych przestępstw. Jedna osoba otrzymała zarzut propagowania ustroju faszystowskiego, a inna – podpalenia mieszkania na Powiślu, na którego balkonie wisiała tęczowa flaga i banner Strajku Kobiet. Po marszu miasto podnosiło się kilka tygodni, porządkując wyrwane słupki i kostkę brukową, zniszczone stacje Veturilo oraz podpalone drzwi miejskiego urzędu.
Bąkiewiczowi udało się jednak na szybko zarejestrować zwykłe zgromadzenie w reżimie do 150 osób. Pochód ma zacząć się o godz. 13 na rondzie Dmowskiego i pójść w stronę Stadionu Narodowego, czyli trasą, którą narodowcy przemierzali przez lata. Z formalnego punktu widzenia nie mają już do niej prawa, bo zajęła ją antyfaszystowska grupa 14 Kobiet z Mostu, rejestrując wydarzenie o nazwie „Niepodległa dla wszystkich”. Gdy o ten sam termin i lokalizację ubiega się kilku organizatorów zwykłych zgromadzeń, liczy się pierwszeństwo zgłoszenia – a Kobiety z Mostu były po prostu pierwsze.