Stawili się premier Mateusz Morawiecki, ministrowie Kamiński i Błaszczak, lecz ich wystąpienia nie wniosły niczego nowego. Obiecywana opinii publicznej informacja rządowa okazała się powtórką przekazu powszechnie znanego z mediów i z propagandy obozu obecnej władzy.
Festiwal samochwalstwa i obłudy
Wszyscy znamy liczby mundurowych i migrantów. Znamy diagnozę polityczną i strategiczną: kryzys na granicy został wywołany poza Polską, służy interesom wrogo do Zachodu nastawionych Łukaszenki i Putina. Z tą diagnozą zgadza się cały Sejm prócz Janusza Korwin-Mikkego, orędownika białoruskiego dyktatora. Przedmiotem sporu były i są metody zarządzania kryzysem. Premier mówił o „wyreżyserowanym spektaklu” mającym destabilizować Polskę i Unię Europejską. Słusznie, ale trudno się było oprzeć wrażeniu, że przy okazji tego spektaklu oglądaliśmy inny wyreżyserowany spektakl – festiwal samochwalstwa i obłudy. Symboliczny był tu moment, gdy poseł Macierewicz próbował żyrować swoją działalność po katastrofie smoleńskiej walką z odradzającym się imperializmem rosyjskim.
Samochwalstwo polegało na peanach pod adresem nieobecnego Kaczyńskiego, ministrów budujących zasieki i płoty, jakby już latem wiedzieli, co się będzie działo w listopadzie, a spotkali się z krytyką opozycji. Obłuda polegała na przemilczeniu niedawnych antyunijnych filipik Morawieckiego i innych polityków pisowskich, a podkreślaniu obecnego poparcia Unii i USA dla polityki polskiego rządu. Obłudnie brzmiały też wezwania Morawieckiego i Kamińskiego do jedności w obliczu kryzysu z pominięciem odsądzania od czci i patriotyzmu Platformy Obywatelskiej i innych demokratów wytykających rządzącym ich błędy i grzechy, także w sprawie kryzysu granicznego.