Czy da się zjednoczyć lewicę przy pomocy młotka i gwoździ? Chyba jednak nie, o czym przekonał się Włodzimierz Czarzasty. Swój pomysł połączenia SLD z Wiosną forsował z brutalnością nieczęsto oglądaną w polskiej polityce, która do łagodnych przecież nie należy. Oponentów zwodził, a na koniec bezwzględnie eliminował. I kiedy po trupach kolegów dotarł do celu, obolała konstrukcja Nowej Lewicy zaczęła mu się rozłazić.
W ubiegłym tygodniu odpadł pierwszy jej kawałek, czyli pięcioro parlamentarzystów, którzy odeszli z klubu Lewicy do nowo utworzonego koła PPS. Na jego czele stanął szef Polskiej Partii Socjalistycznej (i senator) Wojciech Konieczny, chociaż bardziej znani są pozostali jego członkowie: wicemarszałkini Senatu Gabriela Morawska-Stanecka, posłanka Joanna Senyszyn oraz posłowie Andrzej Rozenek i Robert Kwiatkowski. Dwaj ostatni uważani są za inicjatorów przedsięwzięcia.
Całą piątkę połączyła nie tyle wiara w ideały socjalizmu (a już zwłaszcza wierność tradycji pepeesowskiej), co darcie kotów z Czarzastym. Znając pamiętliwość lidera Lewicy, wiedzieli, że na listy wyborcze raczej już się nie załapią. Wykonali więc ruch wyprzedzający, chociaż bez precyzyjnego scenariusza. Teraz manifestują swoją odrębność, aby wykorzystać resztę kadencji do budowania pozycji negocjacyjnej przed wyborami. Na obrzeżach klubu Lewicy zacznie się zatem wielkie kuszenie pozostałych zniesmaczonych marnym stylem rządów Czarzastego. A że jest ich ponoć niemało, kolejnych transferów nie sposób zatem wykluczyć.
W tle znajduje się trudna relacja Lewicy z PO. Obie formacje mają dosyć podobne – bo najbardziej antypisowskie – elektoraty. Ale już ich elity toczą głęboki spór na podłożu ideologicznym, kulturowym i pokoleniowym. Do tego dochodzą względy taktyczne.