W nocy z 24 na 25 grudnia na fasadzie warszawskiego kościoła św. Krzyża pojawiły się namalowane czerwoną farbą hasła: „Tu będzie techno”, „PiS won” i „Świeckie państwo”. Proboszcz świątyni przy Krakowskim Przedmieściu zgłosił policji zawiadomienie o uszkodzeniu elewacji. Funkcjonariusze na podstawie nagrań monitoringu wytypowali podejrzanego i zatrzymali go 31 grudnia – oczywiście o godz. 6 rano, zgodnie ze starą, ale ostatnio znowu popularną tradycją. Prokurator wniósł zaś o zastosowanie najsurowszego z przewidywanych w procedurze karnej tzw. środków zapobiegawczych: aresztu tymczasowego na okres trzech miesięcy.
Areszt za napisy na elewacji
Posiedzenie sądu, który musi rozpatrzeć taką sugestię organów ścigania, wyznaczono na niedzielę. Oczywiście termin formalnie był uzasadniony, bo akurat wtedy mijało 48 godzin od zatrzymania. Tyle że w kontekście tej historii ów świąteczny termin można uznać za symboliczny.
Oto bowiem sąd przychylił się do żądania organów ścigania i uznał, że domniemany sprawca rzeczywiście musi przed właściwym procesem trafić na trzy miesiące do aresztu. Decyzja jest dyskusyjna z czysto prawnego punktu widzenia. Wszak areszt tymczasowy to, powtórzmy, najpoważniejszy – i najbardziej dolegliwy – spośród środków zapobiegawczych. Powinien być zatem – wedle doktryny – stosowany wyłącznie, gdy inne środki (poręczenie, dozór policyjny itd.) nie są wystarczające. Muszą być też spełnione inne przesłanki (np. uzasadniona obawa, że podejrzany ucieknie, ukryje się lub będzie w bezprawny sposób utrudniał postępowanie).
Co najważniejsze, areszt – właśnie z racji dotkliwości – wolno zastosować jedynie wobec podejrzanych o faktycznie ciężkie przestępstwa. W tym przypadku chodzi o uszkodzenie ściany budynku. Owszem, zabytkowego i niedawno odnowionego, ale jednak tylko ściany budynku.
Czytaj też: Europie pokazać język, czyli praworządność w wersji PiS
Dewastacja mienia. W drugą stronę to nie działa
Zresztą i tu pojawiają się dodatkowe pytania. A zwłaszcza: czy policja, prokuratura i sąd byłyby równie sprawne w przypadku sprawców pobazgrania zabytków innego rodzaju niż świątynia katolicka? Albo gdyby wymalowane hasła nie dotyczyły partii rządzącej, dominującego w Polsce Kościoła oraz jego relacji z państwem? Jakoś tak się składa, że policjanci i prokuratorzy często z dużo mniejszym zaangażowaniem zdają się ścigać wznoszących bądź malujących hasła faszystowskie czy antysemickie. I wreszcie gdyby podejrzanymi, ba, sprawcami dewastacji byli ludzie stanowiący zaplecze obecnej władzy.
Nie przez przypadek przecież sam stołeczny konserwator zabytków zauważył, że podobnie surowych restrykcji nie zastosowano jakoś wobec członków Klubów „Gazety Polskiej”, którzy publicznie pochwalili się zdewastowaniem de facto tablic upamiętniających walkę i męczeństwo mieszkańców Warszawy w czasie II wojny światowej – przy pomocy plakietek osadzonych mocnym klejem zamienili na nich określenie sprawców zbrodni z „hitlerowców” na „Niemców”. I chociaż trwale uszkodzili piaskowiec, z którego wykonano tablice, ujawnili swoją tożsamość oraz zapowiedzieli kolejne takie „akcje”, policja wciąż – od października ub. roku – nie zakończyła postępowania i nie wystąpiła wobec nikogo o jakiekolwiek, chociażby dużo łagodniejsze środki zapobiegawcze.
Choć zatem konserwator domaga się pociągnięcia do odpowiedzialności sprawców zniszczenia ściany zabytkowej świątyni (z racji urzędu też złożył w tej sprawie zawiadomienie), to i on uznał decyzję sądu o areszcie za zbyt surową i wybiórczą. „Proszę o równe stosowanie prawa, a nie pokazowe akcje” – zaapelował. Otóż właśnie: o tylko tyle chodzi. Dziś zaś o aż tyle.
Czytaj też: Frasyniuk będzie miał proces za „watahę psów”