W Onecie czytam, że pani Urszula, mieszkanka Białegostoku, matka dwójki dzieci, dostała w tych dniach pismo, z którego wynika, że ma oddać w użytkowanie Wojskom Obrony Terytorialnej swój prywatny samochód Toyota RAV 4.
Kobietę poinformowano o przysługującym jej prawie „wypowiedzenia się co do zgłoszonych żądań w terminie 7 dni”. Przez pewien czas nie potrafiła się jednak wypowiedzieć, bo po otrzymaniu pisma była w ciężkim szoku. „To zachwiało moim komfortem psychicznym” – wyznała dziennikarzowi.
Gdy pani Urszula usiłowała spowodować cofnięcie decyzji, uzyskała zapewnienie, że sprawa jest beznadziejna, gdyż zajęcie auta przez wojsko odbyło się zgodnie z konstytucją. MON uspokoił ją, że „to część systemowych rozwiązań obronnych państwa”. Resort przypomniał, że „obowiązek świadczeń na rzecz obrony spoczywa na instytucjach, podmiotach gospodarczych, a także na osobach fizycznych”.
Analitycy wojskowi, z którymi rozmawiam, nie mają wątpliwości, że zajęcie auta pani Urszuli to dobra decyzja. Zapewniają, że to auto po prostu jest wojsku potrzebne. – Wszyscy czytaliśmy tajne dane dotyczące zasobów polskiej armii, które ostatnio wyciekły do internetu. Są alarmujące; zorientowaliśmy się, że brakuje nam w zasadzie wszystkiego. W tej sytuacji, aby zniechęcić Rosję do agresywnych działań, sprawny sprzęt musimy pozyskiwać, skąd się da – przekonuje mnie wysoki rangą oficer WOT.
Zdradza, że wojsko nie zamierza spocząć na laurach i przygotowuje się do kolejnych systemowych przejęć o charakterze obronnym. – Pani Urszuli zabraliśmy osobówkę, inni będą musieli oddać motory, busy i broń myśliwską. A najbogatsi także swoje helikoptery i odrzutowce. Z ustaleń kontrwywiadu wynika, że jest tego trochę.