Ze wszystkich fal pandemii, jakie przetoczyły się przez Polskę w ciągu ostatnich dwóch lat, omikron sprawił największą niespodziankę. Wielu szykowało się na dużo silniejsze uderzenie, które miało spowodować „armagedon” i „tsunami”, ale choć jeszcze przez jakiś czas liczba zgonów może się utrzymywać na dość wysokim poziomie (śmiertelne ofiary covid pojawiają się w statystykach zazwyczaj po dwóch–trzech tygodniach hospitalizacji), to minister zdrowia Adam Niedzielski już zakomunikował: „Apogeum piątej fali mamy za sobą. Czekają nas duże spadki zakażeń, a w marcu będziemy mogli znosić restrykcje”.
Teraz autorzy prognoz muszą się tłumaczyć ze swych pesymistycznych scenariuszy. Interdyscyplinarne Centrum Modelowania Matematycznego i Komputerowego Uniwersytetu Warszawskiego przewidywało na początek lutego rekordy zakażeń na poziomie 100 tys., a wrocławski MOCOS (International Modelling Coronavirus Spread; czołowa w Europie grupa modelująca epidemię Covid-19) od 500 do tysiąca zgonów dziennie. Dr Franciszek Rakowski, szef zespołu matematyków z Warszawy, a od niedawna również członek nowo powołanej rady doradców premiera ds. covid, przyznaje, że „modelarze pandemii” traktowani są w Polsce, jakby byli wróżbitami. – A nie o to w tej pracy chodzi – zaprzecza. – Zapowiadaliśmy, że fala omikrona będzie miała przebieg szybki i powszechny. To się sprawdziło. W szczycie rejestrowano do 60 tys. zakażeń zamiast 120 tys. nie dlatego, że się pomyliliśmy, tylko ludzie przestali się testować albo używają do tego testów antygenowych w domach i nie zgłaszają wyniku.
Prof. Michał Witt, dyrektor Instytutu Genetyki Człowieka PAN w Poznaniu, przestrzega, aby danych o wysokiej sprzedaży tego typu testów w sklepach i aptekach nie uznawać za równoznaczne z ich stosowaniem.